Człowiek podglądany przez wieki

W berlińskim Muzeum Fotografii dwa intrygujące pokazy o inwigilacji społeczeństw różnych epok.

Aktualizacja: 05.05.2017 22:59 Publikacja: 04.05.2017 18:15

W „Ulicznych duchach” Paola Ciria wykorzystał fotki ze strony Google Street View.

Foto: Fotorzepa

Monika Małkowska z Berlina

Na frontowej ścianie Muzeum Fotografii, tuż przy Dworcu Zoo, zobaczyłam postaci dwóch mężczyzn naturalnej wielkości, dosłownie wtopione w mur. Zdumiewały ich twarze bez rysów, rozmazane w plamę, jakby mieli naciągnięte na głowy pończochy. Reklama? Mural? Rzecz wyjaśniła się wewnątrz muzeum, na wystawie. Frekwencja wysoka, bo temat ważny.

Dotyczy nieuświadamianego przez większość monitoringu na potrzeby polityki i korporacji, równie wszechobecnego, jak... Oko Opatrzności.

Peruka agenta

Prezentacja składa się z dwóch części przenikających się wzajemnie. „Pola mają oczy" dotyczy historii od XVI do końca XX wieku. W tym zestawie jedynie niektóre eksponaty można zaliczyć do sztuki, np. stare ryciny. Reszta to „dowody rzeczowe". W partii współczesnej, zatytułowanej „Waching You, Watching Me" (parafraza piosenki Abby „Knowing Me, Knowig You") bierze udział dziesięciu fotografów z różnych krajów.

Zacznę od postaci, które zauważyłam na fasadzie Muzeum Fotografii. To praca „Uliczne duchy" autorstwa włoskiego artysty Paola Cirio, który wykorzystał fotki ze strony Google Street View. Ludzi, anonimowych i pozbawionych rysów, „wyjął" z Google'a, powiększył do naturalnej wielkości, następnie umieścił tam, gdzie zostali „złapani" przez satelitę, czyli w przestrzeni publicznej. Dodam, że sfotografowałam te bezcielesne byty i w ten sposób dałam im kolejne życie w mojej komórce.

Obok „Duchów ulicznych" są zdjęcia całkiem konkretnych, lecz anonimowych osób – agentów Stasi. Simon Menner, niemiecki fotograf, przez trzy lata penetrował archiwa NRD-owskiej bezpieki, znajdując rozmaite przykłady inwigilacyjnych metod. Powstał cykl, który dziś wywołuje uśmiech na twarzach widzów, a kiedyś współtworzył opresyjny komunistyczny system. Oto fotograficzny instruktaż, jak szpieg powinien zmieniać powierzchowność za pomocą stroju, peruk i innych dodatków. Proszę sobie wyobrazić, że to dokumentacja z sympozjum dla agentów! Inny zestaw kadrów – system gestów, jakimi porozumiewali się Stasi. Też jak z filmu szpiegowskiego, a przecież działo się naprawdę.

Skoro o kinie mowa – nieopodal w gablotach wystawiono akcesoria agenta: minikamery wmontowane w aparat fotograficzny, zapalniczkę, paczkę papierosów. Znów ma się wrażenie, że to rekwizyty filmowe, a nie przedmioty z życia wzięte. Obok „zabytkowe" kamery przemysłowe i wykonane przez nie foty. Te również wydają się scenami z sensacyjnych filmów: momenty napadów rabunkowych na banki czy sklep, zamaskowani bandyci, przerażeni ludzie. Wtedy byliśmy przekonani, że nadzór oka kamery służy publicznemu porządkowi.

Wielki Brat się myli

Proszę jednak nie myśleć, że obiektywy są... obiektywne, a służby specjalne – wyspecjalizowane. Niejaki Hasan Elahi, amerykański artysta urodzony w Bangladeszu, został przypadkiem namierzony przez FBI i omyłkowo umieszczony na liście terrorystów. A jak raz się znajdziesz w takim spisie, trudno przekonać o swojej niewinności. Mimo to Elahi spróbował. Przed każdą podróżą dzwoni do FBI i informuje o planach, następnie wysyła szczegółową fotograficzną dokumentację wojaży (dość częstych), sekunda po sekundzie. Siedemset tysięcy ujęć – i co agentura z nimi zrobi?

Równie bezsensowna wydaje się przypadkowa rejestracja powstała za pomocą CCTV kamery, umieszczonej na iglicy kościoła w małej miejscowości pod Phoenix w Arizonie. Taki projekt przedsięwziął Andrew Hammerand, tytułując go „The New Town". Aparat na kościele porobił zdjęcia fatalnej jakości, niepozwalające rozpoznać twarzy sfotografowanych ani przyjrzeć się ich zajęciom, pojąć ich cel.

Hammerand chciał w ten sposób uświadomić absurd permanentnego monitoringu, a także minimalną dokumentacyjną przydatność obrazu o niskiej rozdzielczości. Swoją drogą, przypomina się „Powiększenie" Antonioniego, kiedy kolejne zbliżenia tajemniczej sceny bardziej gmatwają sprawę, niż służą jej rozpoznaniu.

A jaką wymowę ma historyczna część berlińskiej wystawy? Stare grafiki i ilustracje książkowe przypominają, że ongiś wierzono we wszystkowidzące oko Najwyższego, co pomagało utrzymać większość społeczeństwa w ryzach. Strach przed konsekwencjami grzesznych myśli i uczynków wspomagał prawo.

Rozmowy wyłapane

Świetnie ilustruje to drzeworyt anonimowego niderlandzkiego autora „Pola mają oczy, lasy mają uszy" (1546) – rozliczne oczka, łypiące spomiędzy traw i krzewów. Podobnie śmieszy moralizatorski w intencjach miedzioryt Jacques'a Callota „Niebo zawsze cię obserwuje" (1628): oko wyrastające jak kwiat na wysokiej łodydze.

Mniej surrealistyczne są „inżymierskie" szkice machin do podsłuchiwania – wielkich konch montowanych za pałacowymi ścianami tak, by pozostawały niewidoczne, lecz by wyłapywały rozmowy, być może groźne dla władcy. Nawiasem mówiąc, na podobnej zasadzie konstruowane były anteny „zbierające" obrazy dźwięki z wielkich dystansów – i ich zdjęcia (lata 60. XX wieku) również włączono do pokazu.

Jednak najsilniej na moją wyobraźnię podziałały zdjęcia belgijskiego fotografa Tomasa van Houtryve, nagrodzonego na World Press Photo (2015) za foty wykonane za pomocą drona. Trzeba wiedzieć, że od 2002 roku USA używa tych urządzeń sterowanych poprzez satelity i przez operatorów oddalonych o tysiące kilometrów od militarnych celów. Van Houtryve też zainstalował aparat na dronie i w ten sposób uzyskał zdjęcia z ogromnej wysokości, podczas gdy fotografowani pozostawali nieświadomi tego faktu.

Co ciekawe, czarno-białe kadry są wysmakowane wizualnie. Sylwetek właściwie nie widać – to punkciki głów, fragmenty ramion. Za to doskonale widoczne są wydłużone cienie tych osób. Pantomima cieni, która pozwala odgadnąć gesty i ruchy ludzi.

Jaki wniosek płynie z berlińskiej prezentacji? Że nie ma takiego miejsca, gdzie można się schować przed nadzorem tych, którym zależy na sprawowaniu kontroli nad światem. Nie chodzi o niewinną rejestrację, lecz o rozpoznanie typowych zachowań, reakcji i potrzeb rozmaitych grup społecznych. A w konsekwencji – o zdalne sterowanie nami, naiwnie wierzącymi w swą niezależność.

Współczesny Wielki Brat nie ma dobrych intencji. Chce zapanować nad naszymi myślami.

Wystawy w Museum für Fotografie czynne do 2 lipca

Monika Małkowska z Berlina

Na frontowej ścianie Muzeum Fotografii, tuż przy Dworcu Zoo, zobaczyłam postaci dwóch mężczyzn naturalnej wielkości, dosłownie wtopione w mur. Zdumiewały ich twarze bez rysów, rozmazane w plamę, jakby mieli naciągnięte na głowy pończochy. Reklama? Mural? Rzecz wyjaśniła się wewnątrz muzeum, na wystawie. Frekwencja wysoka, bo temat ważny.

Pozostało 93% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu