W pokryzysowym świecie biznes potrzebuje nowego określenia na kwestie dotyczące pracowników. Powinniśmy odejść od ukutego przed 30 laty w USA terminu Human Resources, czyli zasoby ludzkie. Budzi ono nie najlepsze skojarzenia, bo zasoby to coś, co się wykorzystuje – mówił prof. Geert Hofsted, ekspert zarządzania różnicami kulturowymi, podczas niedawnego Międzynarodowego Kongresu Kadry. Zmiana nazwy może się jednak wydawać drobiazgiem w porównaniu z innymi wyzwaniami, które w najbliższych miesiącach czekają działy HR w firmach.
[srodtytul]Więcej za mniejsze pieniądze[/srodtytul]
Wszystko wskazuje na to, że dyrektorom personalnym przybędzie teraz obowiązków i problemów, podczas gdy niewielkie są szanse na zwiększenie budżetów. – Jest nawet całkiem prawdopodobne, że po etapie wzrostowo-rozwojowym, kiedy firmy inwestowały w kompetencje swych pracowników, szkolenia, a rola działów HR wyraźnie urosła, teraz znów wejdziemy w etap cięcia kosztów i regresu znanych z lat 2001 – 2003 – mówi Andrzej Woźniakowski z firmy doradczej Hay Group.
Wspomina, że w ostatnich latach doradcy zatrudniani przez firmy do opracowania nowoczesnych narzędzi oceny pracowników, systemów wynagrodzeń czy szkoleń natrafiali niekiedy w firmowej dokumentacji na ślad podobnych, często bardzo dobrych pomysłów sprzed kilku lat... Jak się okazywało, wiele z nich padło ofiarą cięć kosztów. – Problem w tym, że w HR koszty tnie się bardzo łatwo; zamienia się ludzi droższych na tańszych, oszczędza na konsultingu, a że te działy i tak z reguły są dość małe, nie są w stanie realizować zaplanowanych wcześniej ambitnych programów – ocenia Andrzej Woźniakowski.
Niekoniecznie zmaleją też problemy ze znalezieniem dobrych pracowników. – W Polsce nie wróci teraz „rynek pracodawcy”. Będziemy raczej mieli rynek równowagi, gdzie znalezienie dobrych ludzi nadal będzie wyzwaniem. W niepewnych czasach trudniej jest ich przekonać do zmiany pracy – stwierdza Robert Żelewski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami.