Coraz częściej pojawiają się głosy sugerujące, że tzw. wojna depozytowa tak przybrała na sile, że konieczna jest interwencja nadzoru. Czy rzeczywiście? Moim zdaniem nie. Wojna depozytowa, definiowana jako przekroczenie wysokości oprocentowania depozytów ponad WIBOR, rozpoczęła się pod koniec 2008 r. Obrazują to dane NBP. Od lat różnica między kosztem pieniądza wyznaczanym przez WIBOR a oprocentowaniem depozytów była dodatnia i stabilna. Wojna odsetkowa doprowadziła do gwałtownej zmiany – średni koszt depozytu przekroczył stawki rynku międzybankowego. Banki odcięte od finansowania z zagranicy musiały walczyć o zachowanie dużej poduszki płynnościowej.
Jednak nie wszystkie instytucje wzięły udział w tej walce. Prezesi sami musieli sobie odpowiedzieć na pytanie, czy większym zagrożeniem jest spadek wartości depozytów czy niższa marża. Według ekspertów walka ta rozgrywa się jedynie o pieniądze kilkunastu procent klientów, którzy podążają za najwyższymi stawkami. Pozostali są przywiązani do swojej instytucji i nie chcą jej zmieniać tylko dlatego, że ktoś proponuje 0,5 pkt proc. więcej. Ważniejsze są dla nich np. jakość obsługi i długofalowe relacje z bankiem.
Nie dziwi więc, że I kw. zakończył się spadkiem wyników odsetkowych banków. A z kolei te, które jak BRE Bank nie wzięły w niej udziału, wręcz je poprawiły. Jednak od tego czasu we wspomnianych danych NBP obserwujemy stopniowy spadek oprocentowania depozytów, co przy nieznacznie rosnącym WIBOR skutkuje poprawą sytuacji banków.
Mimo to pojawiają się opinie, że nadzór powinien skontrolować banki i określić, czy stosowane przez nie oprocentowanie depozytów nie grozi danej instytucji upadłością. Czy jednak rzeczywiście ktoś z zewnątrz musi sprawdzać dane, które banki publikują w sprawozdaniach kwartalnych? Równie dobrze można podnosić wątpliwości, czy nadzór nie powinien skontrolować banków, które prowadzą bezpłatne konta osobiste. Przecież wynik prowizyjny jest obok odsetkowego najważniejszym składnikiem wyników banków. Dlaczego więc nikt nie martwi się o tę kwestię?
Bo na wynik finansowy nie można patrzeć jedynie z perspektywy wysokości płaconych odsetek. Równie ważne jest, na jakich warunkach i za jaką cenę bank udziela kredytów. Nie dziwi więc niechęć nadzorcy do ingerowania w przyjętą przez banki zasadę funkcjonowania. Zadaniem nadzorcy jest pilnować, by system finansowy był bezpieczny, a nie wyznaczać maksymalną wysokość oprocentowania depozytu czy opłat za prowadzenie rachunku. To załatwia za niego wolny rynek.