Daleko od Grecji

- Niezbędna jest realistyczna ścieżka wejścia do strefy euro. Po to, aby w polityce fiskalnej istniały konkretne punkty kontrolne, czy idziemy w dobrym kierunku - piszą Jerzy Hausner i Mirosław Gronicki

Publikacja: 11.06.2010 03:26

Daleko od Grecji

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Aktualnie jednym z kluczowych zagadnień polityki gospodarczej staje się dobre współdziałanie polityki fiskalnej i polityki pieniężnej. Wybór nowego prezesa rodzi nadzieję, że Narodowy Bank Polski będzie faktycznie niezależny, a polityka pieniężna nie będzie wynikiem orientacji i kalkulacji partyjnych.

W tym kontekście zdecydowanie chcemy podkreślić, że aktualnie pole manewru po stronie polityki pieniężnej bardzo się zawęziło. Polityka pieniężna będzie musiała akomodować skutki wieloletniej ekspansywnej polityki fiskalnej. To jak szybko i w jakim tempie będzie zaostrzona, zależy w dużym stopniu, choć nie tylko, od tego, jaką politykę fiskalną będzie prowadzić rząd w średniookresowej perspektywie lat 2011 – 2014. W istocie zatem teraz ruch należy do rządu.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Tu znaczenie będą miały dwa fakty. Po pierwsze, jaki projekt budżetu prześle rząd do parlamentu z końcem września. Chodzi głównie o to, czy będzie on wyznaczał pierwszy i wyraźny krok wskazujący na zacieśnianie polityki fiskalnej. Co konkretnie oznacza wejście na ścieżkę konsekwentnego i stopniowego obniżania deficytu budżetowego z obecnych

7 do 0 – 1 proc. PKB (w latach wysokiej koniunktury gospodarczej). Jest jasne, że nie da się tego zrobić z roku na rok ani nawet w dwa – trzy lata. Ale najpóźniej do 2014 r. powinniśmy zejść z deficytem poniżej 3 proc. PKB, a w 2012 roku osiągnąć pierwotną nadwyżkę budżetową (czyli nadwyżkę dochodów całego sektora finansów publicznych nad wydatkami, z wyłączeniem kosztów obsługi długu publicznego).

To klucz do wiarygodności polityki fiskalnej. Dlatego projektowi budżetu musi towarzyszyć przekonująca projekcja budżetowa, prowadząca do zrealizowania podstawowego celu polityki fiskalnej, jakim jest obecnie ograniczenie poziomu deficytu budżetowego do tak zdefiniowanego bezpiecznego poziomu. Podstawą wiarygodności projekcji budżetowej musi być opracowanie przez rząd i publiczne przedstawienie pakietu niezbędnych ustaw. Absolutnie nie wystarczą już ogólne programy, deklaracje polityczne i oczekiwanie, że wraz z przyspieszeniem gospodarczym „wyrośniemy” z deficytu i zmniejszymy relację długu publicznego do PKB. Karty muszą być położone na stół. Czas na ich sprawdzenie.

Drugi istotny fakt określający kierunek i cel polityki fiskalnej to przywrócenie przez rząd w polityce gospodarczej perspektywy wejścia Polski do strefy euro. Nie chodzi przy tym o datę, ale wyraźnie zdefiniowaną ścieżkę dążenia do tego celu. Twierdzenie ministra finansów, że nie wchodzimy do strefy euro, bo musi się ona zreformować, to dla nas odwracanie kota ogonem. Dzisiaj nie spełniamy żadnego z kryteriów i nic nie wskazuje na to, abyśmy je wkrótce mogli spełnić. Zatem nie tyle my nie chcemy, ile nas nie zechcą. A trzeba się liczyć z tym, że generalnie wymagania nie zostaną obniżone, natomiast ich wypełnienie będzie znacznie bardziej twardo egzekwowane.

Uważamy, że realistyczna ścieżka wejścia do strefy euro jest niezbędna, aby w polityce fiskalnej istniały konkretne punkty kontrolne pozwalające obiektywnie oceniać, czy jest ona konsekwentnie prowadzona. Jeśli nie będzie wyraźnego obniżenia poziomu deficytu, co musi wynikać z ograniczenia wydatków bądź podniesienia dochodów, przy utrzymaniu założonego poziomu wydatków, to wtedy jasne jest, że staje się to mocną przesłanką szybkiego i zdecydowanego zaostrzenia polityki pieniężnej.

Takie twarde postawienie problemu jest w naszym przekonaniu konieczne, jeśli weźmie się pod uwagę, co faktycznie dzieje się z budżetem państwa od wielu kwartałów. W tym roku, po czterech miesiącach, dochody podatkowe realizowane są poniżej zeszłorocznych. Co prawda wpływy z VAT kształtują się powyżej, ale wpływy z akcyzy (wytłumaczalne – w styczniu 2009 r. koncerny tytoniowe zapłaciły wcześniej podatek akcyzowy), PIT i CIT poniżej – w porównaniu z zeszłym rokiem. To jest zaskakujące, ponieważ odnotowaliśmy w I kwartale wzrost PKB o 3 proc., a jednocześnie produkcja przemysłowa rośnie w tempie dwucyfrowym.

Niestety, ta niekorzystna tendencja trwa od IV kwartału 2008 r. W 2009 r. nominalnie PKB wzrósł o 5,4 proc., a o 6,2 proc. spadły dochody podatkowe w całym sektorze finansów publicznych (ich relacja do PKB zmniejszyła się z 22,8 do 20,5 proc. PKB). A przecież nie spadła w tym czasie rentowność przedsiębiorstw i tylko banki miały wyraźnie niższe zyski. Oczywiście do obniżenia dochodów z PIT przyczyniło się wejście w życie obniżonych stawek podatkowych, ale obniżenie wpływów z pozostałych podatków nie jest łatwe do wytłumaczenia. Zaskoczenie jest tym większe, że w okresie poprzedniego spowolnienia gospodarczego nominalne wpływy podatkowe systematycznie rosły, mimo że przedsiębiorstwa wykazywały się zerową rentownością.

Ekonomiści i opinia publiczna powinni otrzymać wyjaśnienie dysproporcji między poziomem aktywności gospodarczej oraz wpływów podatkowych, zwłaszcza ze strony Ministerstwa Finansów. Być może waży tu też mierna jakość naszej statystyki publicznej.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Na tym tle należy zauważyć, że w tym roku rosną wpływy ze składki ubezpieczenia społecznego, co odzwierciedla niezłą sytuację na rynku pracy. Choć wejście na rynek pracy absolwentów jest ponownie znacznie utrudnione, tym razem jednak nie obserwujemy, aby przedsiębiorstwa w masowej skali redukowały miejsca pracy. To najlepsze potwierdzenie słuszności nowelizacji kodeksu pracy i uelastycznienia prawa pracy przeprowadzonej w 2002 r.

Trudną i nie do końca zrozumiałą sytuację finansów publicznych w Polsce należy odnieść do sytuacji zewnętrznej. W tej płaszczyźnie dwa zjawiska przykuwają obecnie naszą uwagę.

Pierwsze z nich to stopniowa zmiana postaci, w której ujawnia się globalny kryzys gospodarczy. Rozpoczął się on od kryzysu systemu bankowego, którego praprzyczyną było nieuregulowane i niekontrolowane przez państwa rozpowszechnienie się pochodnych instrumentów finansowych, które w 2008 r. stanowiły już 80 proc. globalnych aktywów finansowych. Reakcją na to były ogromne rządowe pakiety stymulacyjne, które powstrzymały upadek systemu bankowego i uchroniły nas przed jeszcze większym załamaniem w sferze wytwarzania. Ale w konsekwencji kryzys w wielu krajach przeniósł się do sektora finansów publicznych. Sytuacja w Grecji jest tylko zwiastunem tego, co się może dopiero zdarzyć. Tym bardziej że wiele państw wysoko rozwiniętych, w tym członków UE, jeszcze przed kryzysem systemu bankowego było wysoce zadłużonych, głównie z powodu zaniechania niezbędnych reform, koniecznych ze względu na pogłębiające się starzenie się ich społeczeństw i związany z tym kryzys państwa opiekuńczego.

Drugie zjawisko, na które zwracamy uwagę, to groźba wyraźnego wzrostu inflacji w krajach wysoko rozwiniętych. Obecnie jest ona na niskim poziomie, ze względu na ciągle słabą aktywność gospodarczą i relatywnie dużą lukę popytową. Niskiej inflacji, szczególnie w USA, sprzyja także stopniowe wycofywanie się wielu instytucji finansowych z instrumentów pochodnych, co w praktyce prowadzi do wzrostu popytu na dolara, po to, aby zwiększyć płynność w sektorze finansowym. Z kolei umacnianie się dolara utrzymuje amerykańską inflację w karbach. Osłabiają się jednak inne kluczowe waluty. Dla samej Ameryki to generalnie mniejszy problem, o tyle że większość światowych aktywów finansowych jest denominowana w dolarach. Jedynie Chińczycy byliby w stanie wywołać kryzys dolara, ale nie są tym zainteresowani, przynajmniej na razie.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Wielkie zadłużenie publiczne prędzej czy później musi się przerodzić w wyraźnie wyższą inflację, co stanie się kolejnym czynnikiem zakłóceń społeczno-ekonomicznych. Poszczególne państwa poprzez wykupywanie długów publicznych przez ich banki centralne będą odsuwać w czasie nieuchronny wzrost presji inflacyjnej – ale przecież wykup długu publicznego równa się emisji pieniądza. Widząc to, niektórzy najbardziej wpływowi eksperci nie przypadkiem zaczęli postulować, aby przyjąć w strefie euro i w poszczególnych państwach wyraźnie wyższy poziom celu inflacyjnego i przesunąć go z poziomu 2 do 4 proc. To dałoby więcej luzu w polityce pieniężnej i fiskalnej, ale czy nie doprowadzi łobydo utraty kontroli nad procesami inflacyjnymi, tego nie można być pewnym. Praktycznym przejawem takiej polityki jest skupywanie przez Europejski Bank Centralny obligacji państw członkowskich strefy euro. Jest to niezgodne ze statutem ECB i łamie zasady funkcjonowania strefy euro. Pokazuje zarazem, w jak trudnej sytuacji znajduje się Europejska Unia Walutowa.

Wyrażane przez niektórych doradców rządowych sugestie, że także w Polsce bank centralny powinien zacząć skupować obligacje państwowe i pomóc w ten sposób rządowi łagodzić napięcia budżetowe, uważamy za bardzo niebezpieczne. Przestrzegamy tym mocniej, że dużą niewiadomą są obecnie skutki i konsekwencje powodzi. Trzeba się przecież liczyć z możliwością znaczącego zwiększenia wydatków budżetowych. Samo w sobie nie musi być to koniecznie groźne, o ile dodatkowe wydatki zostaną rozsądnie ukierunkowane na inwestycje, zwłaszcza takie, które nie tylko odtworzą zniszczone obiekty, ale wyraźnie podniosą jakość infrastruktury na zniszczonych terenach, co może stanowić dla nich silny impuls rozwojowy.

Trzeba jednak baczyć, aby przy okazji nie doprowadzić do spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości, co i bez powodzi może mieć miejsce, za sprawą ponownie nakręcanej przez banki emisji kredytów hipotecznych, w tym denominowanych w walutach obcych, obecnie szczególnie w euro. Takie niebezpieczeństwo wiążemy dodatkowo z powszechnie dostrzeganą słabością planowania przestrzennego. Problem od lat jest lekceważony przez kolejne rządy, a jednym z tego skutków jest skala strat spowodowanych przez powódź, wynikająca z niekontrolowanej zabudowy terenów zalewowych. Nasze państwo okazuje się w miarę sprawne, kiedy chodzi o podejmowanie akcji ratunkowych i interwencyjnych, ale jest całkowicie niesprawne w odniesieniu do działań zapobiegawczych i wyprzedzających.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Mamy za sobą prawie dwa lata globalnego kryzysu gospodarczego i trzeba uznać, że do jego końca daleko (od początku twierdziliśmy, że może on potrwać trzy – cztery lata). Polska gospodarka przeszła ten okres relatywnie nieźle. Na tle innych wypadamy dobrze. To trzeba przede wszystkim przypisać naszej przedsiębiorczości. Polscy przedsiębiorcy się uczą i widać, że przy obecnym spowolnieniu reagują mądrzej niż przy poprzednim, kiedy obowiązywało hasło „ratuj się kosztem innych”. Tym razem w reakcji na kryzys nie starają się swoimi stratami obciążać kooperantów i gospodarczych partnerów. Jeżeli już na kogoś chcą przerzucić swoje koszty, to raczej na państwo.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Znacznie gorzej – naszym zdaniem – wygląda polityka gospodarcza. Jej głównym polem stały się działania PR-owskie i zaniechanie. W rezultacie może i jesteśmy tygrysem Europy, ale bardziej papierowym niż krwistym. Polityka gospodarcza straciła azymut. Brakuje w niej wyrazistych celów i punktów odniesienia. Jest polityką przetrwania, a nie rozwoju. Jeśli tak dalej będzie, skazujemy się na bycie krajem peryferyjnym i to na długo. Marnujemy szansę uzyskania pozycji silnej gospodarki europejskiej.

Przy czym nie sprowadzamy wszystkiego do problemu finansów publicznych i nadmiernego deficytu budżetowego. To tylko wierzchołek góry lodowej. Istotne jest to, że nasze wciąż coraz bardziej zadłużające się państwo słabo radzi sobie ze swoimi podstawowymi zadaniami – regulacyjnymi i rozwojowymi. To stale wychodzi przy stanie naszych dróg, kolei, urządzeń wodnych, ale także, gdy się spojrzy na szpitale, uniwersytety i instytucje kultury. Rozwijamy się, ale wyłącznie w sferze prywatnej. W sferze publicznej panuje niedowład i zastój. A w dodatku psuje się jakość wielu nowych instytucji poddawanych niszczącej logice partyjnej wojny. Teraz wychodzi to wyraźnie w przypadku NBP.

Odpowiadając sześć lat temu za politykę gospodarczą, rozwinęliśmy i wdrożyliśmy koncepcję wyrośnięcia z długu. Uważaliśmy, że przy utrzymaniu wysokiego tempa wzrostu gospodarczego, powyżej 5 proc. rocznie, oraz przy przeprowadzeniu konsolidacji fiskalnej uda się stopniowo rozwiązać problem strukturalnego deficytu finansów publicznych. Znaleźlibyśmy się wówczas na ścieżce długotrwałego wysokiego wzrostu, utrzymywania wysokiej konkurencyjności, wejścia do strefy euro oraz rozwoju społecznego. Wysoki wzrost udało się po dwóch latach stagnacji odbudować, ale już zadanie konsolidacji fiskalnej przy nas zostało tylko częściowo przeprowadzone, a potem zaniechane. Wysoki wzrost złagodził problem i rządzący nadal mogli nadmiernie zwiększać wydatki. Przy kolejnym spowolnieniu gospodarczym wszystkie problemy, z którymi my się borykaliśmy, wróciły. I teraz ich rozwiązanie staje się jeszcze trudniejsze.

Niewykorzystane i utracone możliwości praktycznie oznaczają, że potencjalne tempo wzrostu gospodarczego Polski jest obecnie niższe, niż mogłoby być. Między innymi dlatego, że zadłużone i nadmiernie wydające państwo, pożera nasze oszczędności i obniża możliwy poziom inwestycji prywatnych. A to osłabia naszą produktywność i konkurencyjność. Tym samym trudniej jest zapewnić warunki wysokiego wzrostu i zachować względną równowagę makroekonomiczną. Nasze możliwości – i tak ograniczone w stosunku do krajów silniejszych gospodarczo – się kurczą tym bardziej, gdy ich nie potrafimy spożytkować. I żadne środki unijne tego nie zrekompensują. Stają się plastrem na rany. Tak jak teraz, kiedy musimy sobie radzić ze skutkami powodzi.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Kiedy sygnalizujemy w tym tekście negatywne zjawiska ujawniające się w „starych państwach” UE, to chcemy przez to powiedzieć, że kończy się świat niskich stóp procentowych i niskich kosztów obsługi długu. Teraz pożyczać będą w masowej skali wszystkie państwa. Koszty obsługi długu już zaczynają rosnąć, a to dopiero początek procesu.

Niech ostrzeżeniem będzie rosnąca obecnie rentowność polskich obligacji dziesięcioletnich. Rynek już dyskontuje zmieniającą się sytuację. Z ograniczaniem deficytu budżetowego nie można i nie wolno już czekać. Jeśli się do tego teraz poważnie zabierzemy, to mamy szansę znaleźć się po bezpiecznej stronie w ciągu trzech – czterech lat. I nie ma fundamentalnego znaczenia, jak wysoki będzie wzrost gospodarczy w najbliższych latach. Nawet, gdyby się zbliżał do 5 proc. PKB rocznie, to jeśli nie zmienimy polityki fiskalnej, i tak nie wymkniemy się z pułapki.

Z całą pewnością obecne spowolnienie gospodarcze przetrwamy, nawet jeśli wskaźniki długu publicznego przekroczą wszystkie alarmowe poziomy. Możemy się oczywiście pocieszać, że i tak nasz dług w porównaniu z długiem Włoch czy Hiszpanii będzie wyraźnie niższy. Tyle tylko, że przechodzące spowolnienie nie jest ostatnim. Kolejne, za jakiś czas, jest nieuniknione. Wystąpi tym szybciej, im marniejsza będzie polityka gospodarcza. I trzeba zadać sobie pytanie, „co wtedy?”. Do jakiego poziomu deficytu i długu publicznego dojdziemy i jak go będziemy finansować, skoro z tego spowolnienia wyjdziemy z długiem powyżej 55 proc. PKB.

Wywijamy się z tarapatów, ale kosztem marnowania szans i niszczenia substancji rozwojowej. Daleko nam do Grecji, ale jeśli dalej będziemy tak postępować, to znajdziemy się w jej sytuacji. Główny problem Grecji nie polega przy tym na samym zadłużeniu, ale na dosłownym wyjałowieniu potencjału rozwojowego. Zdrowa przedsiębiorczość i inicjatywa już znacznie wcześniej stamtąd wyemigrowały. Na miejscu zostały partokracja, biurokracja i prywata.

[i][b]Dr Mirosław Gronicki[/b] jest byłym ministrem finansów, [b]Prof. Jerzy Hausner[/b] jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej oraz byłym wicepremierem i ministrem gospodarki, pracy i polityki społecznej[/i]

Aktualnie jednym z kluczowych zagadnień polityki gospodarczej staje się dobre współdziałanie polityki fiskalnej i polityki pieniężnej. Wybór nowego prezesa rodzi nadzieję, że Narodowy Bank Polski będzie faktycznie niezależny, a polityka pieniężna nie będzie wynikiem orientacji i kalkulacji partyjnych.

W tym kontekście zdecydowanie chcemy podkreślić, że aktualnie pole manewru po stronie polityki pieniężnej bardzo się zawęziło. Polityka pieniężna będzie musiała akomodować skutki wieloletniej ekspansywnej polityki fiskalnej. To jak szybko i w jakim tempie będzie zaostrzona, zależy w dużym stopniu, choć nie tylko, od tego, jaką politykę fiskalną będzie prowadzić rząd w średniookresowej perspektywie lat 2011 – 2014. W istocie zatem teraz ruch należy do rządu.

Pozostało 95% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy