Nabywcy pierwszego całkowicie elektrycznego auta na masowym rynku mogą też według speców od marketingu liczyć na wdzięczność planety – w popularnej reklamie telewizyjnej niedźwiedź polarny porzuca nawet topiącą się krę i dzielnie przemierza Amerykę, by przytulić właściciela modelu o nazwie Leaf (Liść) ze stajni Nissana. Ci, którzy chcieliby od razu pójść do salonu, by też zasłużyć na odrobinę misiowej czułości, muszą się jednak uzbroić w cierpliwość. Na razie po amerykańskich szosach całkowicie elektrycznymi autami jeżdżą głównie testujący je dziennikarze. Do salonów leaf trafi za cztery tygodnie, ale pierwsze dostawy są już wyprzedane.
Model, który może przejechać na baterii ok. 160 km, kosztuje 32 780 dol. Rząd federalny daje jednak 7500 dol. ulgi podatkowej, a władze lokalne – w zależności od stanu – dopłacają jeszcze do 5 tys. dol. W niektórych miastach Tennesse – gdzie powstaje fabryka leafów – właściciele pojazdów elektrycznych będą mogli za darmo je ładować.
Największym konkurentem Nissana w segmencie zielonych aut będzie General Motors, który na przełomie roku chce rozpocząć sprzedaż hybrydowego volta. Wykorzystując energię z akumulatora, może on przejechać do 60 km, potem jednak włącza się generator, który pozwala kierowcy przejechać ok. 500 km.
Volt jest droższy niż leaf i przed odliczeniem rządowego rabatu będzie kosztować 41 tys. dol. Ale i tu chętnych nie brakuje. W 2011 r. 12 tys. sztuk kupi sama tylko firma GE. Według cytowanego przez „Wall Street Journal” prezesa Jeffa Immelta do 2015 r. gigant kupi 25 tys. aut elektrycznych, co powinno nakręcić koniunkturę.
W konsekwencji GE chciałby w ciągu trzech lat zarobić do 500 mln dol. m.in. na sprzedaży swoich produktów do ładowania aut elektrycznych. Zdaniem ekspertów leaf lub volt mogą szybko trafić też na listę zakupów firm logistycznych typu UPS czy FedEx. Zakup elektrycznych pojazdów zapowiedział już agencji Bloomberg Parag Chokshi, rzecznik Google’a, którego pracownicy korzystają teraz z hybrydowych aut.