Regina Jones nigdy nie spodziewała się, że na emeryturze przyjdzie jej borykać się z takimi problemami. – Ciągle mi na wszystko brakuje. Z trudem dociągam do końca miesiąca – mówi mieszkanka podwaszyngtońskiego McLean.
McLean to oaza spokoju. Na pierwszy rzut oka można by odnieść wrażenie, że kryzys, o którym mówi cały świat, musnął tylko McLean i powędrował gdzieś dalej. Owszem, widać więcej niż zwykle ludzi w tanich hipermarketach – Wal-Marcie czy Costco, a mniej w drogich sklepach z luksusowymi towarami. Ale pozornie życie toczy się tu normalnie, tak samo jak rok, dwa czy trzy lata temu – w niezmiennie dostojnym tempie golfowej rozgrywki. Ludzie są tu zamożni i zadowoleni z siebie.
Pozornie, kryzys bowiem na dobre zadomowił się w ich umysłach. Ludzie rozmawiają o nim w restauracji (do których chodzą rzadziej), u fryzjera, w sklepie. Od paru miesięcy ich świadomość atakuje kryzys – z pierwszych stron gazet, z telewizyjnych dzienników, radia, którego słuchają codziennie w drodze do pracy. Wystarczy chwilę porozmawiać z mieszkańcami McLean, by się przekonać, że kryzys zmienił ich sposób życia.
[srodtytul]Liczy się każdy cent [/srodtytul]
Jednym z pierwszych w sąsiedztwie, którzy odczuli kryzys na własnej skórze, był Tony, uczeń piątej klasy podstawówki. Jak większość dzieci w Ameryce Tony dojeżdża i wraca ze szkoły charakterystycznym, żółtym autobusem szkolnym znanym w Polsce choćby z ostatniej sceny filmu "Forrest Gump". Przez cztery lata Tony był w domu już 20 minut po ostatniej lekcji. Teraz wraca ze szkoły niemal godzinę. Powód: we wrześniu szkoła zmniejszyła liczbę autobusów i teraz Tony musi w tłoku jechać dużo dłuższą trasą. – To niesprawiedliwe, że też akurat mnie musiało się to przytrafić – narzeka Tony. Przyczyna jego frustracji jest dość prosta: szkołom pierwszym zaczęło brakować gotówki. Jednym z głównych źródeł finansowania szkół publicznych jest w Ameryce podatek od nieruchomości, który trafia do budżetu hrabstwa. Im wyższa wartość nieruchomości w danym hrabstwie, tym wyższe wpływy do budżetu i tym wyższy poziom lokalnych szkół. Trwający od niemal dwóch lat spadek cen domów sprawia, że szkół w McLean nie stać na utrzymanie tylu kierowców i autobusów, by Tony mógł jak wcześniej pędzić po lekcjach prosto do domu.