Praca „olheiros” zaczyna się bladym świtem, bo właśnie o świcie są najlepsze mecze. Gra się także w palącym słońcu i wieczorem, ale to już co innego, bo prawdziwe umiejętności tłumione są zmęczeniem. „Olheiros” to opłacani przez największe brazylijskie kluby poszukiwacze talentów. Mają dostrzec materiał na piłkarza w dzieciach grających w dzielnicach biedy – fawelach. Na plażach rozgrywki śledzi się także nocą, bo na tych największych zainstalowano już sztuczne oświetlenie.
– To legenda i mit. Ci, którym udaje się wyrwać z faweli do bogactwa, to kropla w morzu. Przypomina mi się film dokumentalny, w którym trener młodzieżowej drużyny Portugesa Sao Paulo mówi do kilkudziesięciu 17-latków, którzy nie zostali przyjęci do klubu: „Zastanówcie się, czy chcecie postawić na futbol. To trudne życie, a już nie jesteście tacy młodzi” – opowiada Mariusz Malinowski, socjolog, wykładowca Centrum Studiów Latynoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.
– Wizerunek biednych chłopców, którzy kopią piłkę, by wykopać sobie lepsze życie, niestety nie jest przerysowany. To surowa prawda, takie są realia. W Brazylii szkołę traktuje się tak jak lekarza, czyli chodzi się do niej, bo trzeba, a nie po to, by odnieść korzyść w przyszłości. Za ludzi sukcesu uchodzą Ronaldinho, Kaka czy Giba i dzieciaki chcą uprawiać sport. Na szczęście zauważył to rząd – tłumaczy Andre Mafra, założyciel i instruktor pierwszej profesjonalnej grupy tanecznej samby w Warszawie.
Stworzono specjalny program, który przez sport ma przyciągać młodzież do nauki. Utalentowane ruchowo dzieci mieszkają w internatach, ćwiczą, ale przy okazji uczą się także rzeczy przydatnych w życiu, jeśli nie udałoby im się zrobić kariery na boiskach. Akcja „Segundo Tempo” (Druga połowa) to z kolei próba zatrzymania dzieci w szkołach po zajęciach. – Grają w piłkę, siatkówkę albo trenują którąś z konkurencji lekkoatletycznych, zamiast odpierać pokusę dołączenia do gangów – tłumaczy Mafra.
[srodtytul]Zimno za oknem[/srodtytul]