W każdym z krajów przyczyny zapaści były nieco inne, ale w pewnym uproszczeniu można je sprowadzić w zasadzie do jednej – niefrasobliwości rządów czy organów nadzoru finansowego. Mieliśmy przykłady przegrzania gospodarek bałtyckich, mieliśmy fałszowanie na skalę państwową danych o gospodarce (Grecja, Węgry).

[link=http://blog.rp.pl/blog/2010/07/18/jeremi-jedrzejkowski/]Skomentuj na blogu[/link]

Węgry otworzyły tę niechlubną listę kolejkową już jesienią 2008 roku. Po informacjach o poważnych kłopotach na łeb na szyję poleciał kurs forinta. W Polsce też odczuliśmy wtedy znaczne osłabienie złotego. Dla nas jednak był i pozytywny aspekt tamtych wydarzeń. Dość szybko zachodni inwestorzy zdali sobie sprawę z tego, że sytuacja Polski jest inna niż bratanków, a może nawet dopiero wtedy niektórzy z nich w ogóle uświadomili sobie istnienie naszego kraju. Tak czy inaczej, od tamtego czasu kurs złotego przestał tak mocno jak poprzednio reagować na sytuację na Węgrzech. Pytanie, jak dalece złoty odczuje spodziewane dziś mocne osłabienie forinta w konsekwencji zamrożenia przez MFW pożyczki dla Węgier.

O wiele dalej idące pytania dotyczą natomiast scenariuszy rozwoju sytuacji w strefie euro i całej Unii. Bo przecież już nie tylko okryte złą finansową sławą państwa peryferyjne strefy euro, ale także większość krajów Wspólnoty czekają drastyczne oszczędności. Bruksela zaś przestanie w końcu przymykać oko na niespełnianie kryteriów z Maastricht przez państwa posługujące się wspólną walutą.

Jest jednak i wygrany tych wydarzeń. Wpływy Międzynarodowego Funduszu Walutowego bez wątpienia mocno się zwiększyły – podobnie jak jego budżet potrojony przez G20. Sceptycy powiedzą, że MFW wtyka nos, gdzie może. Ale prawda jest taka, że do dyscyplinowania niektórych państw potrzebny jest zły policjant.