Jak zapowiedział premier Donald Tusk, aby wyeliminować dopalacze, wkrótce zbiorą się najwyższe władze w kraju: premier, prezydent, marszałkowie Sejmu i Senatu, czyli cztery najważniejsze osoby w państwie.
Marzy mi się, żeby kiedyś w takim gronie i w takim tempie debatowano nad problemem deficytu finansów publicznych, który wymknął się rządowi Tuska spod kontroli i według najnowszych szacunków może wynieść 120 – 130 mld zł, czyli znacznie powyżej 8 proc. PKB.
Ale warto wykorzystać to zainteresowanie polityków i mediów dopalaczami, żeby porozmawiać w szerszym kontekście. Bo co to jest dopalacz? W Internecie można znaleźć wiele opisów, na przykład według jednego z takich opisów bardzo groźny dopalacz tajfun powoduje uczucie „biernego obserwatora”, czyli patrzenie się na siebie z perspektywy trzeciej osoby. Wypalenie większych ilości powoduje, że zaczynają się pojawiać halucynacje. Efektem dopalaczy jest też utrata przytomności, konieczność hospitalizacji, a w skrajnym przypadku zgon.
Dopalacz powoduje, że młody człowiek przez chwilę czuje się dobrze, nawet euforycznie, ale po dłuższym używaniu ląduje w szpitalu, a osoby, które przedawkują, mogą tragicznie zginąć.
Podobnie działa deficyt budżetowy na gospodarkę. Na początku czujemy się dobrze, są pieniądze, można zatrudnić nowych urzędników. Faktycznie za czasów rządu Tuska zatrudniono prawie 50 tys. nowych urzędników w administracji publicznej. Dyrektorzy czują się wspaniale, mają coraz większe latyfundia do zarządzania, coraz więcej podwładnych. Są coraz ważniejsi.