Stwierdzenie, że piątkowa sesja była emocjonująca, byłoby grubą przesadą. Przez cały dzień WIG20 krążył wokół poziomu z czwartkowego zamknięcia. Gdyby nie ruch w górę w ostatniej chwili notowań, sesja skończyłaby się zwyżką o 0,04 proc. Ponieważ jednak w końcówce pojawił się pewien popyt, udało się zwiększyć wynik sesji do +0,22 proc.
Nawet i to nie zmienia jednak faktu, że WIG20 ciągle nie może poradzić sobie z pokonaniem listopadowego szczytu hossy (2769 pkt). Piątkowy marazm to ciąg dalszy stabilizacji kursów, która rozpoczęła się jeszcze we wtorek, zaraz po tym, gdy indeks zbliżył się do rekordu.
Dla optymistów bliskość listopadowej górki (brakuje do niej symbolicznych 6 pkt) oznacza, że jej zdobycie jest tylko kwestią czasu. Pesymiści z kolei przekonują, że skoro WIG20 przez niemal cały tydzień bezskutecznie próbował ustanowić nowe rekordy, może to być raczej ostrzeżenie przed korektą spadkową.
Co ciekawe, przedłużające się zmagania WIG20 z listopadowym szczytem wcale nie oznaczają, że nowych maksimów nie notują te spółki, które były motorem napędzającym niedawne zwyżki. Przykładowo: akcje KGHM zakończyły tydzień na rekordowym poziomie bliskim 160 zł. To nie wystarczyło jednak, by ożywić cały rynek.
Impulsów do rozstrzygnięcia nie przyniosły piątkowe dane z amerykańskiej gospodarki, chociaż okazały się znacznie lepsze od prognoz. Uwagę komentatorów zwróciły przede wszystkim informacje na temat amerykańskiego deficytu handlowego, który okazał się zaskakująco mały. Wyniósł 38,7 mld USD, co jest kwotą najmniejszą od stycznia.