– Czy one są świeże? – pytam kwiaciarkę, która zawija bukiet z kremowych róż z odcieniem bladoniebieskim o strzępiastych dorodnych pąkach. – Oczywiście, dziś rano przywiezione – zapewnia.
Co właściwie znaczy świeże? Moja róża rozpoczęła swoją wędrówkę jakiś czas temu, gdy ścięto ją z krzaka w Holandii, w Ameryce Południowej lub w Afryce. Posortowana spędziła dwa dni w chłodni w temperaturze około 2 stopni. Bez schłodzenia byłoby po niej, klapnie, zwiesi głowę.
A tak może się trzymać i miesiąc. Po zimnej kąpieli rozpoczyna pierwszy etap podróży – do Holandii. Tam trafia na jedną z 11 giełd, gdzie prawdopodobnie nazajutrz lub najdalej za kilka dni (ale kiedy naprawdę, tego się nie dowiemy) zostaje kupiona przez jednego z hurtowników. Następnego dnia wsiądzie do samolotu, pociągu lub tira i podąży do kraju przeznaczenia. Tam znowu trafi do hurtu, na jedną z giełd krajowych. Takich jak na przykład ta w Broniszach pod Warszawą, gdzie zaczeka na polskiego odbiorcę.
Stamtąd odbędzie przedostatnią trasę – do kwiaciarni. Mój wazon będzie punktem docelowym jej podróży.
[srodtytul]Rąsia, klapka, buźka[/srodtytul]