Biznes kwiatowy w Europie

To biznes niewyspanych. Zdania o opłacalności uprawy kwiatów w Polsce są podzielone. Czy sukces badylarzy z lat 70. da się powtórzyć? Sprawdzamy przed walentynkami

Publikacja: 11.02.2011 03:06

Uprawy tulipanów w Europie nie są tak dochodowe jak kiedyś, m.in. z powodu wysokich cen ziemi

Uprawy tulipanów w Europie nie są tak dochodowe jak kiedyś, m.in. z powodu wysokich cen ziemi

Foto: AFP

– Czy one są świeże? – pytam kwiaciarkę, która zawija bukiet z kremowych róż z odcieniem bladoniebieskim o strzępiastych dorodnych pąkach. – Oczywiście, dziś rano przywiezione – zapewnia.

Co właściwie znaczy świeże? Moja róża rozpoczęła swoją wędrówkę jakiś czas temu, gdy ścięto ją z krzaka w Holandii, w Ameryce Południowej lub w Afryce. Posortowana spędziła dwa dni w chłodni w temperaturze około 2 stopni. Bez schłodzenia byłoby po niej, klapnie, zwiesi głowę.

A tak może się trzymać i miesiąc. Po zimnej kąpieli rozpoczyna pierwszy etap podróży – do Holandii. Tam trafia na jedną z 11 giełd, gdzie prawdopodobnie nazajutrz lub najdalej za kilka dni (ale kiedy naprawdę, tego się nie dowiemy) zostaje kupiona przez jednego z hurtowników. Następnego dnia wsiądzie do samolotu, pociągu lub tira i podąży do kraju przeznaczenia. Tam znowu trafi do hurtu, na jedną z giełd krajowych. Takich jak na przykład ta w Broniszach pod Warszawą, gdzie zaczeka na polskiego odbiorcę.

Stamtąd odbędzie przedostatnią trasę – do kwiaciarni. Mój wazon będzie punktem docelowym jej podróży.

[srodtytul]Rąsia, klapka, buźka[/srodtytul]

Po centrum handlu hurtowego w Broniszach oprowadza mnie Mirosław Berdowski, hurtownik i importer kwiatów. Jego firma kupuje rośliny na największej na świecie aukcji w Aalsmeer pod Amsterdamem oraz u producentów w Holandii, Danii, Belgii, Hiszpanii i we Włoszech.

2 hektary hal, a w nich kwiatowy raj. Cięte, doniczkowe, sztuczne, dekoracje, sznurki, wstążki, doniczki, stroiki, galanteria... Przez Bronisze przechodzi miesięcznie 60 tysięcy kwiatów ciętych i kilkanaście tysięcy doniczkowych. Róże lecą z Kenii, Ekwadoru, Boliwii, storczyki z Tajlandii i Australii, protee i inne egzotyki z RPA. Zieleń dekoracyjną kupuje się we Włoszech, goździki w Turcji.

Ale ogólnie nie jest z kwiatami najlepiej, mówią moi rozmówcy, którzy zajmują się uprawą lub handlem. To nie artykuły pierwszej potrzeby i kryzys dotyka ich w pierwszej kolejności. Jak ktoś ma kredyt do spłacenia, to skreśla kwiaty z listy potrzeb. A najbardziej, zdaniem Berdowskiego, polskie kwiaty wykańczają tanie sieciówki

– Biedronka, Żabka, Lidl. Sprowadzają je po cenach dumpingowych, sprzedają marny towar, ale tani. Jak klient kupi kwiaty w supermarkecie, już nie pójdzie do kwiaciarni. Kwiaciarnie upadają – mówi Berdowski.

W PRL na wylotówkach z Warszawy dymiły opalane miałem szklarnie. PGR Mysiadło w zimowe wieczory jarzyło

się światłem bijącym od hektarów pod szkłem. W środku gerbery, goździki, róże. Szklarnie zakładano na przełomie lat 60. i 70., kiedy produkcja kwiatów zaczęła się opłacać. Badylarz stał się symbolem finansowej kariery tamtych czasów. Miał willę, mercedesa, zaopatrywał się w Peweksie. W dni popularnych imienin – Jana, Stanisława, Barbary, Zofii – kwiaciarnie przeżywały oblężenie. Pojawić się u solenizanta z pustymi rękami byłoby nietaktem.

Za Gomułki królowały goździki, za Gierka nowocześniejsze gerbery. W Dniu Kobiet panowie defilowali po ulicach – każdy z wiązanką, w środku tulipan lub goździk. Kwiaty wręczano przy wszystkich okazjach: odznaczeniach państwowych, nagrodach, rocznicach. – Rąsia, klapka, buźka, goździk, naśmiewał się Jan Pietrzak w kabarecie Pod Egidą. Hucznie obchodzono imieniny w pracy. Zawsze paru kolegów wyskoczyło po wiązanki do kwiaciarni.

[srodtytul]Cztery tłuste woły za cebulkę[/srodtytul]

Dziś Polacy zmienili przyzwyczajenia. – Imieniny nie są już modne – mówi Marek Kozłowski, doświadczony ogrodnik, który w swojej firmie ogrodniczej pod Warszawą hoduje rośliny doniczkowe: paprocie, bluszcze, pelargonie.

O kwiatach wie wszystko. Skończył ogrodnictwo na SGGW i od 40 lat prowadzi własne gospodarstwo. – U nas kwiaty to wciąż luksus. Kupuje się je na Wielkanoc, żeby poczuć wiosnę. Zyskuje popularność Dzień Kobiet, ale tracą walentynki. Zostają pogrzeby i śluby. Ale też nie zawsze. W zimie na pogrzeby kupuje się sztuczne, a z kolei państwo młodzi często z bukietu rezygnują, bo uważają, że to nieracjonalne. – Ja już imienin nie biorę pod uwagę – dodaje Berdowski. Na walentynki idą tylko róże, i to czerwone – dodaje. Na Boże Narodzenie sprzedają się gwiazdy betlejemskie, na Wielkanoc żonkile, hiacynty, narcyzy, na Wszystkich Świętych chryzantemy.

– Zupełnie się z tym nie zgadzam – kontruje prof. Lilianna Jabłońska z Katedry Ekonomiki i Organizacji Produkcji Roślin SGGW – Czy można sobie wyobrazić, żeby z wizytą iść bez kwiatów albo nie wręczyć wiązanki lekarzowi? Profesor Jabłońska ocenia, że wydajemy na to około 22 euro rocznie, choć przyznaje, że dokładnych danych brak.

Marek Kozłowski twierdzi, że w Polsce nie zrobiono wiele, żeby nas do kwiatów przekonać. A na przykład nad Anglikami Holendrzy pracowali długo i się udało. Chociaż wyspiarze nie mieli tradycji wręczania kwiatów, to stały się one ulubionym prezentem dla ponad 40 procent konsumentów. W Holandii kwiaty są tanie i niezwykle popularne. Na prezent wielkanocny wybiera je też 28 procent Niemców i Francuzów.

– Zna pani ten dowcip, pyta Kozłowski – Po co Pan Bóg stworzył Holendrów? Żeby zrobić na złość Żydom. Bo oni równie dobrze znali się na handlu i pieniądzach.

Holendrzy zajmowali się tym od wieków. Tulipany przysłane Habsburgom przez sułtana tureckiego w XVII wieku stały się przebojem na dworach monarszych. W Holandii moda na nie osiągnęła rozmiary narodowej manii. Handlowali nimi zarówno bogaci, jak i biedni, a ponieważ tulipan ma tendencję do samorzutnych mutacji, było to podobne do loterii. Za nowe odmiany płacono krocie. Za cebulkę „Wice-król” oferowano dwa wozy pszenicy, cztery tłuste woły lub osiem świń.

Teraz wiosną zakwitają tu co roku. Park Keukenhof to jedna z największych atrakcji turystycznych Holandii. Na 32 hektarach ciągną się zagony kolorowych tulipanów, hiacyntów, żonkili setek odmian. Co roku 30 ogrodników sadzi 7 milionów kwiatów. Park otwarty jest od marca do maja, potem kwiaty przekwitają.

Dziś w Holandii rocznie produkuje się 600 milionów cebulek tulipanów. Nawet na niewielkiej powierzchni można je ukorzenić w skrzynkach. Cebulki mają duże przyrosty, po około trzech tygodniach kwiaty są gotowe do ścięcia. I zaraz sadzi się następne. Wszystko jest maszynowe: sadzenie, kopanie, sortowanie.

Tulipan w przyrodzie rośnie w maju, w szklarni od września do maja. Przed Wielkanocą 2010 roku holenderskie giełdy sprzedały 76 milionów kwiatów, o 7 milionów więcej niż rok wcześniej. Tylko na giełdzie w Aalsmeer dokonuje się milionów transakcji o łącznej wartości 4 miliardów euro.

Ale nawet w Holandii uprawa kwiatów nie jest już tak opłacalna jak kiedyś. W tym zamożnym kraju siła robocza jest droga. Droga jest także energia potrzebna do ogrzania setek hektarów szklarni. Bardziej opłaca się przenosić produkcję tam, gdzie rośliny mają naturalne ciepło, a praca ludzi jest tania. Do Afryki, Ameryki Południowej i Azji. Róże, które kupujemy w zimie, rosną w Etiopii, Ugandzie, Zimbabwe, Tanzanii. – W Europie uprawa kwiatów

przeżywa kryzys, mówi Berdowski. Przy obecnych cenach gazu i robocizny to przestaje się opłacać. W Holandii grunty są drogie i jest ich mało. Areał się zmniejsza. Szklarni bardziej opłaca się splajtować i sprzedać ziemię, niż walczyć o przeżycie w branży ogrodniczej. Ale nadal Holandia pozostaje najważniejszym graczem w tej branży. Jej 11 giełd kwiatowych zaopatruje całą Europę i część USA.

W zeszłym roku z połączenia dwóch największych europejskich: FloraHolland i Bloemenveiling Aalsmeer, powstała Nowa FloraHolland. Będzie sprzedawać towar o łącznej wartości 4 miliardów euro rocznie.

[srodtytul]Hulanka przepisów[/srodtytul]

Pan Berdowski pokazuje mi, jak działa system aukcji zegarowych. Wszystko dzieje się o świcie, bo w branży kwiatowej dzień pracy zaczyna się o godzinie 5, kończy o 13. Aukcje trwają od 6 rano do 10. Kupujący loguje się do systemu i obserwuje jeden z 17 zegarów.

Musi być przygotowany, znać listę roślin, które będą dostępne, zapoznać się z opisem partii, cenami wywoławczymi. Inaczej niż na zwykłych aukcjach tu ceny licytowane są od najwyższych. Potem idą w dół. Kto naciśnie pierwszy, kupuje. Nie mniej niż trzy kubły róż na przykład. Ryzykuje, bo nie wiadomo, czy za chwilę nie będzie można za tę samą cenę kupić już sześciu kubłów.

Ale ryzyko i strata wliczone są w biznes, zwłaszcza tak delikatny jak ten.

– Co zostało z polskiego ogrodnictwa? – pytam Andrzeja Berdowskiego. – Ponure resztki – mówi. – Na miejscu 36 hektarów szklarni Mysiadła straszy ruina, kombinat ogrodniczy Wieliszewo stoi pusty. Splajtowały albo padły ofiarą machlojek prywatyzacyjnych. Prosperują nieliczne: gospodarstwa ogrodnicze Owińska koło Poznania, Zaborze pod Oświęcimiem.

– U nas problemem jest dystrybucja – wzdycha. Uprawa staje się opłacalna na powierzchniach powyżej 1, 2 hektarów. Ale do tego potrzebna jest monokultura. Przy rozdrobnionej dystrybucji ogrodnicy nie są w stanie sprzedać takiej ilości kwiatów. A dużych odbiorców brak.

– Szkoda, że marnuje się potencjał polskich ogrodników – dodaje Marek Kozłowski. Ogrodnictwo to wiedza, tradycja i umiejętności. A u nas jest hulanka przepisów. Zaświadczenie fitosanitarne potrzebne do eksportu u nas załatwia się w kilka dni, w Holandii na telefon. Państwu nie zależy, żeby to unormować.

Z tymi pesymistycznymi obserwacjami nie zgadza się prof. Lilianna Jabłońska. – Upada? Kto pani to powiedział? Przeciwnie – rozwija się. Dlaczego pod Dębem jest 16-hektarowa uprawa anturium? Polska jest drugim

producentem anturium i piątym producentem kwiatów pod osłonami w Europie. Obszar upraw u nas rośnie, a w Holandii spada. Ogrodnicy, którzy mają uprawy pod folią, potrafią być elastyczni – wiosną nastawiają się na rośliny rabatowe, jesienią na chryzantemy wielokwiatowe. Gospodarstwa są coraz większe i korzystają z usług pośredników. Polacy kochają kwiaty.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy