Nie podoba się – ewidentnie – samemu rządowi. Dawno już nie mieliśmy sytuacji, w której ministrowie toczyliby równie zażarte i nieukrywane przed opinią społeczną walki. Można było odnieść wrażenie, że nie ma dziś w Polsce gorętszej linii frontu niż między ministrem Bonim z jednej strony a ministrami Fedak i Rostowskim z drugiej. Można tylko dziękować Opatrzności, że stół, przy którym obraduje rząd, jest na tyle szeroki, że nie doszło do rękoczynów. Prawdę mówiąc, cała ta sytuacja jest kłopotliwa także dla opozycji. Przecież to jej zadaniem jest zwalczanie ministerialnych pomysłów. Tymczasem opozycja siedzi w całej tej sprawie cicho, bo skoro w rządzie można się spotkać ze wszystkimi możliwymi opiniami o OFE, trudno ustawić się na pozycji typowo opozycyjnej.
Powodu do zadowolenia nie mają obrońcy podstawowych założeń reformy. Cały system OFE stworzono po to, by zmusić państwo do oszczędności (by miało pieniądze, które powinno przekazywać do OFE), a ludzi zmusić do zgody na przesunięcie w górę wieku emerytalnego i do dodatkowych oszczędności (bo inaczej ZUS i OFE wypłacałyby im żałośnie niskie emerytury). Wyszło jednak na to, że kiedy tylko minister finansów zetknął się ze zbudowaną w tym celu ścianą – zamiast się od niej boleśnie odbić, skłonił polityków do tego, by ją w znacznej mierze rozmontować.
Powodów do zadowolenia nie mają jednak i ci, którzy uważali, że Polski nie stać na tak kosztowną dla budżetu reformę emerytalną. Podobnie jak ci, którzy uważają prywatne OFE za pobierające wygórowane wynagrodzenie kapitalistyczne pijawki. Zamiast wymarzonego rozwiązania systemu OFE i oddania ministrowi finansów wyemitowanych na ten cel obligacji (tak jak to zrobili Węgrzy), rząd jedynie ograniczył wielkość przekazywanej składki. O tym, że z kompromisu nie są zadowolone instytucje finansowe posiadające OFE, nie warto nawet wspominać. W końcu dla nich oznacza to mniejsze zyski, a co gorsza – i o co mają prawo mieć uzasadnione pretensje – zmianę przez rząd ustalonych 11 lat temu zasad gry.
Najgorsze jest jednak to, że kompromis nie podoba się również milionom przyszłych emerytów. Większość z nich naprawdę nie rozumie zawiłości systemu emerytalnego, ale przemawia do nich proste hasło: rząd szuka pieniędzy, więc je zabrał z naszych kont emerytalnych. Czy takie uproszczone sądy są słuszne czy nie, to inna sprawa. Z kolei ci, którzy mają większe zaufanie do państwowego ZUS niż do prywatnych (i zachłannych) OFE, mają prawo pytać, po co w ogóle je pozostawiono.
Słowem, mamy samych niezadowolonych z kompromisu. I nic dziwnego, bo nie jest to kompromis dotyczący podziału korzyści, tylko podziału zmartwień. Sytuacja finansów publicznych jest trudna, a reformy systemu emerytalnego niedokończone. Kompromis nie rozwiązuje tych problemów, daje jedynie czas. I lepiej w tym czasie dokonać niezbędnych zmian, bo będzie naprawdę źle.