Prezydent Giorgio Napolitano gorączkowo negocjował przez całą niedzielę poparcie poszczególnych partii dla rządu tymczasowego, który ma wprowadzić drastyczne reformy i zapobiec bankructwu ósmej gospodarki świata. Wieczorem misję stworzenia nowego gabinetu powierzył byłemu unijnemu komisarzowi ds. konkurencji Mario Montiemu, który zastąpi Silvia Berlusconiego.
Ten pośpiech był podyktowany strachem przed reakcją giełd w poniedziałek rano. W ubiegłym tygodniu zaufanie do włoskich obligacji państwowych zaczęło drastycznie spadać, a o „stabilizację polityczną" zaapelowała Bruksela.
Nowy rząd ma uratować nie tylko Włochy, ale także całą strefę euro. Zadłużenie Włoch wynosi 120 proc. PKB, czyli prawie 1,9 biliona euro. Nierealne jest więc stworzenie funduszu ratunkowego.
Włochów czeka teraz terapia szokowa. Podniesione zostaną podatki, wiek emerytalny, poważne cięcia uderzą w rozbudowany sektor publiczny. Część zmian, np. rozluźnienie przepisów dotyczących zatrudnienia, może napotkać opór związków zawodowych, do których należy jedna trzecia pracowników. Na razie nikt nie mówi o walce z szarą strefą, która wytwarza jedną czwartą włoskiego PKB.
– Włoska opinia publiczna zrozumiała, że sytuacja jest krytyczna. Nie obawiam się, że społeczny bunt czy protesty związków uniemożliwią reformy. Bardziej się boję, że partie przystąpią do kampanii przed zaplanowanymi na 2013 rok wyborami i zaczną atakować rząd, który prędko upadnie – tłumaczy „Rz" włoski politolog Fabio Liberti.