Niedzielna debata w greckim parlamencie poprzedzająca głosowanie w sprawie nowych oszczędności była wyjątkowo burzliwa. Komuniści rzucali kartkami z treścią porozumienia, od którego uzależniona jest zagraniczna pomoc oddalająca widmo bankructwa kraju. Minister finansów Ewangelos Wenizelos groził, że jeśli do północy cięcia nie zostaną zaakceptowane, kraj zbankrutuje. Konserwatyści i socjaliści – największe partie w koalicji popierającej kierującego krajem ekonomistę – zagroziły wyrzuceniem z partii posłom, którzy nie poprą zawartego z UE kompromisu. Oba ugrupowania miały wystarczającą większość i o północy bolesne reformy zostały przegłosowane.
Zgodnie z najnowszym porozumieniem wynegocjowanym z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, Komisją Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym Grecja musi zmniejszyć wydatki o 3,3 miliarda euro. Do 2015 roku ma zlikwidować 150 tys. miejsc pracy w rozrośniętej administracji publicznej. O 22 proc. powinna zostać zmniejszona pensja minimalna. W zamian Ateny otrzymają 130 miliardów euro. Ale wciąż jeszcze nie wprowadziły wszystkich reform, do których zobowiązały się w zamian za pierwszy pakiet ratunkowy w wysokości 110 miliardów euro.
Greckich polityków do wprowadzania bolesnych cięć zniechęcają gwałtowne społeczne protesty. W niedzielę w czasie debaty w parlamencie doszło do najgwałtowniejszych walk demonstrantów z policją od kilku miesięcy. Spłonęło kilka zabytkowych budynków w centrum Aten. – Grecka klasa polityczna łatwo ulega presji społecznej. Nic dziwnego, że Europa obawia się, iż uzgodnione reformy mogą nie zostać wprowadzone w życie – mówi „Rz" dr Theofanis Exadaktylos, ekonomista z Uniwersytetu w Surrey.
„Greckie obietnice już nam nie wystarczą" – zapowiadał niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble w opublikowanym w niedzielę wywiadzie dla „Welt am Sonntag". Niemiecki polityk ostrzegał, że albo Grecy wdrożą reformy i staną się konkurencyjną gospodarką, albo staną przed wizją wystąpienia z euro. Jego zdaniem Grecja to szczególny przypadek, a jej ratowanie jest większym wyzwaniem niż zjednoczenie Niemiec. Chwalił za to Portugalię.
Ale oszczędności również w Portugalii wywołują bunt. W sobotę na ulice Lizbony wyszło nawet 300 tysięcy osób.