Jeżeli ktoś umyślnie lub wskutek rażącego niedbalstwa doprowadził do swojej niewypłacalności, nie ma co liczyć, że sąd ogłosi jego upadłość. Takie zastrzeżenie znajduje się w znowelizowanej ustawie o tzw. upadłości konsumenckiej.
Nowe przepisy dają jednak dużą szansę na uwzględnienie przez sąd wniosku o upadłość osoby, która nie jest w stanie płacić rat kredytu, rachunków i innych zobowiązań, bo jej raty kredytu poszybowały w górę lub straciła pracę.
Co więcej, przed zmianą prawa wnioskujący o upadłość musieli mieć co najmniej dwóch wierzycieli, a po nowelizacji wystarczy tylko jeden, np. bank. Oznacza to, że osoba z kredytem we frankach, która nie jest w stanie go spłacić, może złożyć wniosek o upadłość. Musi przy tym wnieść 30 zł opłaty sądowej. Cała procedura rusza jednak dopiero po tym, jak sąd uwzględni jej wniosek.
W takiej sytuacji syndyk ustala masę upadłościową, z której spłacana jest część zobowiązań. Może wejść do niej mieszkanie czy dom, jednak bank nie dostanie wszystkich pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży. Część dostanie konsument – tyle, ile wynoszą średnie koszty czynszu najmu lokalu mieszkalnego w tej samej lub sąsiedniej miejscowości przez okres od roku do dwóch lat.
Ale nowe przepisy stwarzają też szansę zachowania dachu nad głową. Tak jest, gdy nieruchomość służy zaspokojeniu potrzeb lokalowych konsumenta i na takie rozwiązanie zgodzą się wszyscy wierzyciele. Tak może być np. wtedy, gdy wartość mieszkania jest dużo niższa od wysokości kredytu i konsument będzie miał inne możliwości spłaty zobowiązań. Wniosek do sędziego musi być jednak złożony przed zakończeniem likwidacji masy upadłościowej.