I to nie tylko dlatego, że polską część wyników GUS opublikował pół roku temu. Główną przyczyną było zapewne to, że owe wyniki są sprzeczne z obrazem malowanym przez media. Co więcej, są sprzeczne także z zachowaniem Polaków jako wyborców. Z badań wynika, że Polacy są bardzo zadowoleni z życia w kraju nad Wisłą. Aż 70 proc. z nich jest usatysfakcjonowanych warunkami życia, pracy i mieszkaniowymi (niezadowoleni stanowią 25 proc.). Swoją sytuację finansową dobrze ocenia 43 proc. (źle – 20 proc.). Badania porównawcze pokazują również, że syntetyczny wskaźnik zadowolenia (7,1 pkt) jest w Polsce wyższy niż średnia unijna (6,8) i najwyższy w całej Europie postkomunistycznej.

Dodajmy, że wyniki innych badań są podobne (CBOS, „Diagnoza społeczna"). Poza tym badania są oparte na danych z 2013 r., a od tego czasu PKB zwiększył się o 5,2 proc., stopa bezrobocia zaś zmniejszyła o 2,1 pkt proc., średnia płaca wzrosła z 3527 do 3763 zł (7,5 proc.), a ceny są wyższe tylko o 0,9 proc. Zatem w tym roku zadowolenie powinno być jeszcze większe, a wyborcy powinni dać temu wyraz.

Nie dali. Klasa polityczna, i to prawie cała, dostała czerwoną kartkę. 20 proc. poparcia, jakie uzyskał Paweł Kukiz, jest równe sumarycznej stracie koalicji rządowej i opozycyjnego SLD. PiS wprawdzie utrzymał stan posiadania, ale stało się tak w sytuacji, kiedy klęskę ponieśli rządzący. Dla największej partii opozycyjnej jest to umiarkowany sukces.

Napisałem, że czerwoną kartkę dostała prawie cała klasa polityczna, bo jest wyjątek. W niedawnych wyborach samorządowych kolejne zwycięstwo odnieśli ci, którzy kierowali miastami czy gminami w poprzednich latach. A zatem wyborcy dobrze ocenili ich pracę w przeciwieństwie do pracy władz centralnych. Większość prezydentów, burmistrzów czy wójtów odsunęła się jednak od swoich partii i skoncentrowała na poprawie najbliższego otoczenia. Nie utraciła też kontaktu z mieszkańcami. Biorąc pod uwagę, że w wyborach samorządowych obowiązuje system jednomandatowy, mogło się to przyczynić do przeświadczenia, że JOW są remedium na wszystkie kłopoty. A wcale tak nie jest.

Przyczyn gwałtownej zmiany nastrojów społecznych upatrywałbym w dwóch czynnikach. Pierwszy to spadek zaufania do władzy (było to już zaznaczone w wynikach badań GUS i Eurostatatu). W 2013 r. systemowi prawnemu ufało zaledwie 20 proc. ankietowanych, a systemowi politycznemu tylko 13 proc. Afera podsłuchowa pokazująca alienację władzy jeszcze tę dezaprobatę pogłębiła. Zwłaszcza że największe głupstwa po pijanemu wybełkotali ci, którzy odpowiadali za to, żeby żadnych podsłuchów nie było, oraz ci, którzy całkiem słusznie uznawani byli za najlepiej przygotowanych merytorycznie do sprawowania władzy (np. Belka, Bieńkowska czy Sikorski). Do tego nie potrafiono znaleźć sprawców ani nie wyciągnięto konsekwencji w stosunku do podsłuchiwanych. Równie ważna jest chyba głupia wypowiedź Donalda Tuska o ciepłej wodzie jako celu rządzenia. Ludzie nie chcą żyć w kraju, w którym jedynym rozpoznanym problemem są dziury w jezdni czy jakość trawników (od maja w gestii władz samorządowych). Oczekują wizji, która przekona ich, że rzeczywiście ważne problemy będą rozwiązywane w rozsądnej przyszłości. Taka wizja, nawet jeśli nie jest zbyt rozsądna, jak np. XIX-wieczna mocarstwowość Putina czy grecka odmowa płacenia długów, może czasowo neutralizować nastroje, nawet gdy warunki życia się pogarszają. Jesienią, w drugiej turze walki o głosy wyborców, okaże się, czy istnieją siły polityczne, które potrafią przedstawić wielki plan dla przyszłej Polski.