33-letnia Renata J. uległa wypadkowi podczas zajęć integracyjno-rekreacyjnych na szczycie góry S., organizowanych przez firmę Tamary R. dla pracowników pewnej spółki. Podczas zjazdu na linie rozpiętej między dwoma drzewami (kolejka tyrolska) powódka nabrała dużej, niekontrolowanej prędkości i uderzyła w drzewo na dolnej stacji zjazdu. Nie była w stanie sama zejść z platformy. W szpitalu stwierdzono u niej złamanie wieloodłamowe kości biodrowej i złamanie kości łonowej, a także stłuczenia i krwiaki. Miesiąc po wypadku kobieta została poddana operacji zespolenia złamania płytą rekonstrukcyjną, a rok później zabiegowi usunięcia płyty. Do pracy wróciła po około 7-8 miesiącach od wypadku.
U poszkodowanej orzeczono trwały i długotrwały uszczerbek na zdrowiu - 15 proc. Renata J. nadal jest pod opieką poradni ortopedycznej, choć stan jej zdrowia został oceniony jako porównywalny z tym sprzed wypadku. Lekarze nie wykluczają jednak możliwości wystąpienia objawów pourazowego zapalenia lub choroby zwyrodnieniowej prawego stawu biodrowego, co może skutkować nawet koniecznością wszczepienia endoprotezy.
Kilka lat po wypadku kobieta wystąpiła o zapłatę odszkodowania do Tamary R., a gdy ta odmówiła - do jej ubezpieczyciela , ale i tu spotkała ją odmowa. W pozwie przeciwko Tamarze R. Renata J. zażądała zadośćuczynienia w wysokości 70 tys. zł oraz 19 tys. zł odszkodowania.
Tamara R. nie poczuwała się do odpowiedzialności. Argumentowała, że park linowy, którego elementem była kolejka tyrolska, był obsługiwany przez profesjonalistę - Huberta K., który jest przedsiębiorcą zawodowo trudniącym się tego typu działalnością. To, zdaniem pozwanej wyłącza jej odpowiedzialność za wypadek powódki.
Bez winy, bez przyczyny
Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej postanowił dopozwać Huberta K., ale i on wnosił o oddalenie powództwa. Twierdził, że nie ponosi winy za nieszczęśliwy wypadek, którego przyczyny były jego zdaniem niejasne, ale z pewnością nie były nimi jego błędy czy zaniedbania.