Według ministra finansów Jacka Rostowskiego w drugiej połowie roku 3 proc. wzrostu mamy jak w banku. Niektórzy prorokują nawet wynik bliski 4 proc. I jak tu się nie cieszyć?

Ale wyniki II kwartału to dziś już zamierzchła przeszłość – pamiętajmy, że mowa tu o wiośnie, a za chwilę mamy przecież jesień. W ostatnim zaś czasie gospodarka nieraz dostarczała nam danych, które okazywały się wyraźnie słabsze od prognoz analityków. Poza tym, strukturę wzrostu w II kwartale trudno uznać za wymarzoną. PKB miał dwa silniki: konsumpcję i zapasy.

Wysoka dynamika konsumpcji nie jest dla budżetu obojętna – przekłada się na wpływy z VAT. Byłoby dobrze, gdyby ich wzrost okazał się na tyle duży, by odwiódł rząd od podnoszenia stawek VAT. Ale życzenie to pewnie się nie spełni.

Jeśli zaś chodzi o zapasy, to po mocnym uderzeniu kryzysu w ubiegłym roku firmy starają się wrócić do normalności i uzupełniają braki w magazynach. Z tym że przypomina to raczej oliwienie mechanizmu, by działał bez zakłóceń. Ale nie oznacza wcale, że będzie on wykorzystywany. Do tego potrzebne są bowiem jasne perspektywy prowadzenia biznesu: pewność, że znajdzie się nabywców na towary, przekonanie, że warto zainwestować i że opłaci się zatrudniać nowych ludzi. A także, że firmy będą w stanie sfinansować nowe projekty. Do tych dobrych perspektyw wciąż jednak daleko. I te 3,5 proc. wzrostu PKB w II kwartale tego nie zmienia.