Firmy co miesiąc proponują zatrudnienie ok. 40 tys. osobom, a nie – jak podają statystyki – 80 tys. Drugie 40 to staże i inne formy powiązania bezrobotnego z firmami, za które płaci Fundusz Pracy.
W informacjach GUS czy ministerstwa pracy podawana jest liczba ofert, które przedsiębiorstwa zgłaszają do pośredniaków, bez podziału na to, czy są to propozycje pracy, czy jedynie stażu. I tak w sierpniu firmy chciały zacząć współpracę z prawie 80 tys. bezrobotnych, ale umowy miały tylko dla połowy. Dla pozostałych zorganizowały staże. Podział ofert pracy na te, za które płacą przedsiębiorcy, te, które finansują urzędy pracy, można dopiero znaleźć w specjalistycznych statystykach resortu pracy.
– To źle, że w oficjalnych komunikatach nie są wyróżniane informacje o stażach oraz o propozycjach pracy – uważa prof. Urszula Sztanderska z Uniwersytetu Warszawskiego. – W ten sposób nie wiemy, co naprawdę dzieje się na rynku pracy.
Zdaniem prof. Sztanderskiej równie szkodliwe jest to dla samych bezrobotnych. – To są propozycje dla konkretnych osób, a nie staże czy szkolenia dla całej grupy. Młody człowiek idzie na staż i ma nadzieję, że dostanie pracę, a najczęściej potem jej nie ma – dodaje ekonomistka. Z danych resortu pracy wynika, że po stażach propozycję zatrudnienia dostaje 40 – 50 proc. stażystów. Ale są powiaty gdzie jest to tylko 5 – 10 proc.
– Mamy coraz więcej wniosków o staże, a coraz mniej ofert o pracę – przyznaje Paweł Nadziakiewicz z Powiatowego Urzędu Pracy w Krośnie. Dla przedsiębiorstw staż jest najtańszą formą pozyskania pracownika, bo nie płacą mu one ani pensji, ani składek ubezpieczeniowych. Za wszystko płaci urząd pracy.