Świadczą o tym nie tylko dane statystyczne, ale też sytuacja w polskich portach. Są jak papierek lakmusowy naszej gospodarki. Dostają i wysyłają coraz więcej towarów. Mają nieśmiałą nadzieję, że najwyżej za pół roku wróci prosperity sprzed dwóch lat.
Firmom nie jest trudno pokazywać lepsze wyniki niż rok temu, bo wtedy spora ich część zmniejszała produkcję i teraz w porównaniu z tamtym dołkiem łatwiej jest być prymusem. Ale pozytywny trend jest coraz bardziej wyraźny. Sytuacja poprawia się nie tylko w poszczególnych firmach, ale też w całych branżach. I tak jak na początku kryzysu, prawie już dwa lata temu, najpierw w tarapaty wpadały branże specjalizujące się w eksporcie, tak teraz one pierwsze otrząsają się z kryzysu. Sprzyja im przede wszystkim lepsza sytuacja w gospodarce niemieckiej.
Wydaje się więc, że koło zamachowe ożywienia kręci się coraz wyraźniej. Jednak kamieni, na jakich może się potknąć czy zahamować, jest sporo: to przede wszystkim powrót bessy w USA, gorsze nastroje w Niemczech, potencjalne spowolnienie w Chinach. I jeszcze jedno: rosnąca inflacja w kraju. Zawsze wtedy jak mantra powraca pytanie: a może warto wesprzeć firmy i realną gospodarkę odpowiednią polityką fiskalną państwa oraz zmniejszeniem długu publicznego? Dlaczego znów wszyscy mamy być gorsi od przedsiębiorców?