Ledwie kilka miesięcy temu Bruksela zdjęła z Polski procedurę nadmiernego deficyt, a już grozi nam jej szybki powrót. Ministerstwo Finansów w uzasadnieniu nowelizacji budżetu na ten rok przyznaje bowiem, że „zgodnie z aktualnymi prognozami deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych może przejściowo przekroczyć 3 proc.". Może wynieść 3–3,2 proc. PKB wobec szacowanych 2,8 proc. PKB w jesiennej notyfikacji.
– Punkt graniczny dla deficytu krajów UE wyznaczony w pakcie stabilności i wzrostu wynosi 3 proc. PKB. Jeśli go przekroczymy, a dziś wszystko wskazuje na to, że tak się stanie, Komisja Europejska będzie musiała wszcząć postępowanie w tej sprawie – zauważa Adam Antoniak, ekonomista Banku Pekao. To, jaki będzie wynik tego postępowania, nie jest góry przesądzone. Nawet przekroczenie limitów nie musi kończyć się nałożeniem na dany kraj procedury nadmiernego deficytu, jeśli wystąpią jakieś nadzwyczajne okoliczności. Jednak zdaniem ekonomistów z punktu widzenia Brukseli może być więcej przesłanek za nałożeniem procedury niż przeciwko temu.
Argumenty za i przeciw
– W zeszłym roku rzeczywiście Komisja zdjęła z nas procedurę, choć deficyt w 2014 r. przekroczył wyraźnie 3 proc. – mówi Antoniak. Jednak wówczas nasz II filar systemu emerytalnego był powszechny i obowiązkowy, spełniał więc warunki, by uznać reformę emerytalną (jeszcze tę z 1999 r. – red.) za systemową. Składki przekazywane do OFE zmniejszyły więc deficyt o 0,4 proc. PKB. Obecnie mamy dobrowolność wyboru między OFE a ZUS, a filar kapitałowy wybrało zaledwie 17–18 proc. uprawnionych. Nie ma więc podstaw, zgodnie z wytycznymi KE, by i tym razem składki do OFE pomniejszały deficyt – wyjaśnia Antoniak.
– Podejmując decyzję, Bruksela może zrezygnować z nałożenia procedury, jeśli do wzrostu deficytu doprowadziły wydarzenia o charakterze wyjątkowym, takie jak klęska żywiołowa – zauważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska. – W 2015 r. takie wydarzenie w Polsce jednak nie nastąpiło. A z zapowiedzi i ministra finansów Pawła Szałamachy, i wicepremiera, ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego wynika, że nie tylko dopuszczają oni deficyt wyższy niż unijny limit, ale nie ma mowy, by go ograniczać do celu wyznaczonego dla Polski i wynoszącego 1 proc. – zauważa Borowski.
Oprócz klęski żywiołowej za wyjątkowe okoliczności można też uznać inne zdarzenia, takie jak globalny kryzys, nagłe załamanie lokalnej gospodarki czy też nieoczekiwany wzrost wydatków (jak np. na walkę z terroryzmem we Francji). W Polsce trudno o takie nadzwyczajne zdarzenia, ale rząd może argumentować, że w 2015 r. przyczyną wysokiego deficytu były problemy po stronie dochodów, którym nie potrafił zapobiec poprzedni rząd.