Choć na swoim posiedzeniu Rada Ministrów miała przyjąć projekt ustawy budżetowej na 2016 r., skończyło się tylko na omówieniu. Przyjęcie ma nastąpić na początku przyszłego tygodnia.
Jak wyjaśniał Henryk Kowalczyk, minister w Kancelarii Premiera, chodzi o dopracowania pewnych szczegółów, np. tych związanych z finansowaniem nowych resortów. Przesunięcie może też wynikać z tego, że nie została jeszcze uchwalana nowelizacja tzw. stabilizującej reguły wydatkowej, która umożliwia wzrost wydatków na poziomie, jaki zaplanował rząd PiS.
Niezależnie od powodów fakt, że rząd nie zakończył jeszcze prac nad projektem, oznacza, że Sejmowi zostaje coraz mniej czasu na jego uchwalenie. Parlament powinien przyjąć ustawę budżetową do końca stycznia. Jeśli tego nie zrobi, prezydent może go rozwiązać i zarządzić nowe wybory. To jednak mało prawdopodobny scenariusz. Można raczej przypuszczać, że Sejm i Senat uwiną się z budżetem w półtora miesiąca (w roku bez wyborów zajmuje to zwykle cztery miesiące) albo rząd zacznie działać na podstawie tzw. prowizorium budżetowego.
Na razie omówiony przez rząd projekt zakłada, że dochody budżetu w przyszłym roku wyniosą 313,7 mld zł (o około 16,9 mld zł więcej niż w projekcie przedstawionym przez rząd PO we wrześniu), wydatki zaś 368,5 mld zł (o 17 mld zł więcej). W porównaniu z 2015 r. (z przewidywanym wykonaniem przez rząd PiS) obie kategorie mają wzrosnąć o ok. 9,4 proc.
Limit deficytu wyznaczono na 54,7 mld zł – to o 100 mln zł więcej niż w poprzednim projekcie i o 4,7 mld zł niż limt na 2015 r. „Oznacza to, że budżet został skonstruowany w sposób bezpieczny, a deficyt będzie utrzymany w ryzach" – podkreśliło Centrum Informacyjne Rządu w komunikacie.