Francuscy socjaliści przegrali z kretesem ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego, włoscy je wygrali. Ale oba te rządy są w sytuacji niekomfortowej. Potrzebują wzrostu gospodarczego i nowych miejsc pracy, a ograniczeni są twardymi regułami fiskalnymi paktu stabilizacji i wzrostu. Przewiduje on konieczność ograniczenia deficytu budżetowego do 3 proc. PKB, a długu publicznego do 60 proc. PKB. Dotyczy wszystkich państw UE, ale w strefie euro przewiduje bolesne sankcje finansowe za złamanie tych zasad. Dlatego prezydent François Hollande i premier Matteo Renzi próbują przekonać UE, a przede wszystkim najbardziej restrykcyjny w tej dziedzinie Berlin, do zmiany stanowiska. Mają po swojej stronie mniejszego koalicjanta z rządu Angeli Merkel – socjaldemokratów z SPD.
Jak to zrobić
– Jedną z opcji mogłoby być niewliczanie kosztów reform do deficytu budżetowego – powiedział niemiecki wicepremier i minister gospodarki Sigmar Gabriel po spotkaniu ze swoim francuskim odpowiednikiem Arnaudem Montebourgiem. Według Gabriela kraje zdeterminowane do przeprowadzenia potrzebnych, ale kosztownych reform mogłyby dostać więcej czasu na sprostanie wymogom paktu stabilizacji. Co dokładnie miał na myśli Gabriel, nie wiadomo, co zostawia spore pole do interpretacji. Francuzi rzeczywiście chcieliby więcej czasu, bo już teraz wiadomo, że wypadli z wyznaczonej im przez Brukselę ścieżki obniżenia deficytu poniżej 3 proc. PKB w 2015 roku.
Włochy mają problem z długiem publicznym sięgającym 130 proc. PKB. Premier Renzi apeluje więc o wprowadzenie nowej zasady pozwalającej na niewliczanie inwestycji publicznych do długu.
Włosi chcą forsować swój pomysł w czasie rozpoczynającej się 1 lipca włoskiej prezydencji w UE. Mają poparcie socjalistów w Parlamencie Europejskim.
– Próbujemy tak sformułować tekst, by pakt stabilizacji stał się bardziej elastyczny, ale bez poświęcania długoterminowych celów budżetowych – powiedział Hannes Swoboda, który do 17 czerwca sprawował funkcję szefa europejskiej grupy socjalistów i demokratów.