Rosja usiłuje pokazać Ukrainę jako kraj, któremu nie sposób ufać: nie płaci za otrzymywany gaz i na dokładkę kradnie ten, który przesyłany jest tranzytem. Ukraina odpowiada: Rosjanie szantażują gazem nas i całą Europę. Są nieodpowiedzialni, bo dla własnych interesów mogą nagle zakręcić kurek.

Zarówno w Moskwie, jak i w Kijowie panuje przekonanie, że Gazprom i Naftogaz w końcu się dogadają. Zresztą nie mają innego wyjścia. Ukraina gazu potrzebuje, a nie ma innego dostawcy. Z kolei Rosja, by sprzedać gaz Europie, musi go przez Ukrainę przesyłać. Jest to tylko kwestia czasu i ustalenia takich cen, by były do przyjęcia dla obu stron.

Eksperci ukraińscy uważają jednak, że Moskwa chce za pomocą wojny gazowej zrobić wszystko, aby przekonać Europę, że na Ukrainę nie warto stawiać. Że nie ma sensu włączać jej w struktury NATO czy UE. A jeśli nawet Zachód nie da się przekonać, że Ukraińcy kradną jego gaz, to przynajmniej zrozumie, iż dla pewności warto zbudować system przesyłania gazu, który okrążyłby Ukrainę. A to byłoby dla Kijowa katastrofalne. Jedyne, co może Kijowowi posłużyć jako karta przetargowa, to tranzyt rosyjskiego gazu. Odpowiedzią na wzrost cen gazu może być wzrost cen za jego tranzyt. W razie zbudowania „obejścia”, ta karta przestałaby istnieć.

Ale wiarygodność Rosji z każdym przykręceniem przez nią gazowego kurka też maleje. Rola polityki w kształtowaniu cen rosyjskiego gazu staje się widoczna, gdy przyjrzeć się Białorusi – tłumaczenie Gazpromu, że kraj ten ma płacić 120 USD za 1000 m sześc. gazu, bo „jest to wygodne z powodów komercyjnych”, wydaje się nieprzekonujące, jeśli cena dla Ukrainy wynosi ponad dwa razy tyle.