Zamówienia na nowe kontenerowce i masowce załamały się po kryzysie finansowym w 2008 r., bo na świecie zmalał popyt na produkty przemysłowe i surowce w rodzaju rudy żelaza. Niemieckie stocznie, największe w Europie, zrezygnowały wtedy z oferowania kontenerowców.
Przemysł stoczniowy wychodzi teraz z największej zapaści od 30 lat, bo stopniowa poprawa gospodarki prowadzi do rosnącego popytu na import, choć nadal największym problemem w żegludze jest nadwyżka mocy przewozowych.
- Obecnie wygląda na to, że ten rok błędzie lepszy od poprzedniego — stwierdził dyrektor organizacji przemysłu stoczniowego VSM, Reinhard Lueken. — Panuje ogólna poprawa nastrojów inwestycyjnych na świecie.
Nowe zamówienia niemieckich stoczni w rodzaju Meyer Werft i Luerssen przekroczyły w styczniu i lutym miliard euro, stanowiły ponad jedną trzecią sumy 2,6 mld zamówień otrzymanych w całym ubiegłym roku. W szczytowym 2006 r. niemieckie stocznie dostały zamówienia na 88 jednostek: promy, statki pasażerskie, duże jachty i kontenerowce o wartości 5,2 mld dolarów. W 2009 r. zamówienia zmalały do 20 statków za 500 mln euro.
Przedstawiciele tego sektora wyjaśniają, że niemieckie stocznie wchodzą w niszowe segmenty rynku, wymagające najbardziej zaawansowanej technologii, np. projektowane na miarę platformy transformatorów i konwerterów dla rosnącego rynku ferm wiatrowych offshore, lodołamacze, bo zmiany klimatu uczyniły Arktykę bardziej dostępną czy jednostki do poszukiwania różnymi metodami złóż ropy i gazu.