Minorka - wyspa mała, ale mniej zadeptana; pełna megalitycznych zabytków tajemniczej kultury tajalockiej, 120 plaż ukrytych w głębokich zatokach i spokojnych lagunach szmaragdowo-lazurowego morza, to mniejsza siostra sławnej Majorki i zabawowej Ibizy. Po sezonie to miejsce zaskakuje.
Po pierwsze przez 12 dni wałęsania się po wyspie nie spotkałam Polaków, Rosjan, Japończyków, Chińczyków; tylko kilka razy słyszałam niemiecki.
Minorkę końca października okupuje jeden naród, ale tak gromadnie jakby wyspa była wciąż jego częścią, choć działo się to krótko i dawno - w XVIII stuleciu. Jaki to lud? To Francuzi. Przybywają tu całymi rodzinami, młodzi, starzy, w pojedynkę i grupami. Przywożą promami z Barcelony własne samochody, zasiedlają restauracje, apartamenty i plaże.
Zapytałam o to jedną z Francuzek spotkaną w stolicy wyspy - Mahon (Mao po katalońsku). Skąd ta popularność małej Minorki w ich kraju? Nie umiała odpowiedzieć. Sama przyjechała tu po raz pierwszy, ale za namową znajomych, którzy na wyspie odpoczywali już po raz…piąty. I jak przyznała moja rozmówczyni - nie zawiodła się na Minorce. Ja też nie, podobnie jak na hiszpańskim podejściu do pandemii.