Jak się dowiedzieliśmy, określając precyzyjnie liczbę statków podczas ubiegłotygodniowych rozmów w Brukseli, nie podano jednak konkretów, np. o jakiego typu jednostki chodzi. Nie znając ich, potencjalnemu inwestorowi trudno byłoby spełnić inny warunek – ograniczenia produkcji w obu zakładach do 400 tys. CGT (ton przeliczeniowych) po ich połączeniu w jedną firmę.
Plan restrukturyzacji – dołączony do wstępnej umowy prywatyzacyjnej, jaką strona polska ma przedstawić do 26 czerwca – ma też gwarantować, że nabywca jest w stanie zapewnić stoczniom po połączeniu trwałą rentowność. A także że ograniczy możliwości produkcyjne (co de facto sprowadzać się będzie do zamknięcia trzech pochylni w Stoczni Gdańsk) do końca tego roku.
Ten wymóg też wydaje się niemożliwy do spełnienia, bo na pochylniach jeszcze montowane są statki. ISD Polska, właściciel Stoczni Gdańsk, zapowiadał wcześniej, że jest w stanie sukcesywnie zamykać pochylnie do 2009 r. Są też rozbieżności – w stosunku do wcześniejszych ustaleń – co do kwoty wkładu własnego, jaką ma zadeklarować inwestor. Ministerstwo Skarbu nie chce jednak potwierdzać tych informacji, zasłaniając się tajemnicą negocjacyjną.
Zdaniem prof. Boshidara Metschkowa z Politechniki Szczecińskiej – europejskiego eksperta stoczniowego, który współpracował przy opracowaniu m.in. planów modernizacji stoczni niemieckich, a obecnie pracuje na zlecenie ISD Polska nad restrukturyzacją Stoczni Gdańsk – polskie stocznie nie mają całościowej koncepcji modernizacyjnej. – Plany dla Brukseli przewidują zachowanie obecnego systemu produkcji. Tymczasem modernizacja np. w Gdyni lub w Szczecinie powinna zakładać zmniejszenie zajmowanego terenu z 60 do ok. 25 ha, zmniejszenie liczby zatrudnionych z 5 do 2 tys. osób, zaś pracochłonność powinna się obniżyć do 18 – 20 roboczogodzin na CGT – twierdzi Metschkow w rozmowie z „Rz”. – Tego się nie uzyska, modernizując poszczególne stanowiska pracy, ale tylko zmieniając całościową koncepcję funkcjonowania stoczni. Zresztą stocznie powinny zacząć modernizację 10 – 15 lat temu. Kosztowałoby to połowę tego, co już wydano na te firmy z państwowej kasy. Jednocześnie mogłyby w pełni korzystać z obecnej koniunktury. Jeśli się teraz zmodernizują, może zdążą na koniec hossy. Nie chcę być złym prorokiem, ale szanse nie są duże – podkreśla.
Bez polskich stoczni Unia przegra rywalizację z Dalekim Wschodem – twierdzą tymczasem eksperci Konfederacji Pracodawców Polskich. W zaprezentowanym wczoraj przez KPP stanowisku organizacja podkreśla, że wycofanie się inwestorów z budowy statków w Stoczni Gdynia i Szczecińska Nowa – efekt ewentualnej negatywnej decyzji Brukseli – będzie mieć daleko idące konsekwencje gospodarcze, społeczne, a nawet polityczne nie tylko dla Polski, ale i całej Wspólnoty.