Wygląda jednak, że rząd za bardzo chciał zdjąć sobie z pleców ten niedochodowy i kłopotliwy garb, który był jednym z elementów ciągnących w dół wyniki całej grupy PKP. Tak bardzo, że ktoś – nie wiadomo teraz kto – podkolorował nieco przyszłość PKP PR. Samorządy, które zachowywały wobec propozycji przejęcia odpowiedzialności za kolejowy transport daleko posuniętą ostrożność, w końcu uległy. I teraz czują się oszukane.
Jako świeżo upieczeni współwłaściciele spółki samorządowcy usłyszeli od jej prezesa, że w dokumencie, który był podstawą do negocjacji, przewidziane koszty spółki były zaniżone, a spodziewane zyski zawyżone. Gdyby sytuacja była normalna, powinni wyrzucić prezesa – nawet profilaktycznie – na zbity pysk, a potem ruszyć na wojnę z poprzednim właścicielem. Kłopot w tym, że poprzedni właściciel trzyma rękę na kasie, z której będzie dopłacał część pieniędzy do nierentownych przewozów. I może zacierać ręce, bo podrzucił kukułcze jajo do innego gniazda.
Nie ma się jednak z czego cieszyć, bo nauczone doświadczeniem samorządy drugi raz na taki deal nie pójdą. A rząd chciałby dać im kolejne „podarunki" – PKS i drogi lokalne. Trudno wierzyć w sukces tych planów. Nikt nie robi po raz kolejny zakupów tam, gdzie oszukują przy wydawaniu reszty.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/01/20/przewozy-regionalne-czyli-jak-kupic-kota-w-worku/]blog.rp.pl/romanski[/link]