Polscy eksporterzy jabłek do Rosji obawiają się handlowego embarga. Służba sanitarna Rossielchoznadzor w ciągu ostatniego półrocza cofnęła akredytację dla siedmiu z dziesięciu polskich laboratoriów, które wydawały certyfikaty bezpieczeństwa wysyłanym na rosyjski rynek owocom. Powodem takiej decyzji było wykrycie w 180 próbkach zbyt dużych ilości pestycydów, azotanów i azotynów.
– Zarzuty dotyczyły niewielkiej ilości owoców. Według unijnych regulacji tylko siedem próbek rzeczywiście przekroczyło normy zanieczyszczeń, to promil w porównaniu do ilości owoców wysyłanych z Polski do Rosji – mówi Waldemar Żółcik z Unii Owocowej reprezentującej największych eksporterów owoców i warzyw do Rosji.
Rosjanie zaalarmowali Komisję Europejską. Chcą, by za bezpieczeństwo importowanych owoców odpowiadały laboratoria podległe nadzorowi rosyjskiemu. Obowiązkowe badania miałyby dotyczyć 25 firm – największych eksporterów owoców i warzyw do Rosji. – To głównie firmy z regionu grójeckiego, które odpowiadają za ponad 80 proc. eksportu jabłek do Rosji — podkreśla Jacek Skoneczny, prezes Unii Owocowej.
Innym rozwiązaniem dla polskich firm jest zapłacenie 300 euro za świadectwo bezpieczeństwa wydawane przez Polskie Stowarzyszenie Producentów i Eksporterów Owoców i Warzyw. Ta organizacja ma poparcie Rossielchoznadzoru. Eksporterzy z regionu grójeckiego nie chcą jednak się zgodzić na układ z prywatną organizacją. Także Ministerstwo Rolnictwa jest zaskoczone, że pośrednik, a nie instytucja państwowa, ma wydawać świadectwa bezpieczeństwa. Jednocześnie trzy laboratoria, które zachowały rosyjskie akredytacje, nie będą w stanie obsłużyć całego eksportu. Rosjanie chcą, by próbki dotyczyły każdego wysyłanego TIR.
Brukseli udało się zatrzymać restrykcje dla czarnej listy firm, ale tylko do czasu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. Ostateczna decyzja w sprawie nowych zasad dla eksportu owoców ma zapaść na targach Gruene Woche w Berlinie, które zaczynają się 21 stycznia.