Wysokie ceny ropy, o czym "Rz" pisała wczoraj, nie są korzystne dla właścicieli stacji benzynowych. Kiedy paliwo drożeje, klienci starają się ograniczać zakupy, co oznacza spadek popytu. Tak właśnie było na początku tego roku. Grupa Lotos sprzedała wtedy na swoich stacjach niespełna 227 tys. ton paliw, czyli o 12,6 proc. mniej niż kwartał wcześniej. Aby przyciągnąć nabywców, sieci zmuszone są w takich sytuacjach ograniczać własny zarobek, czyli marżę. W efekcie segment detaliczny Lotosu miał blisko  13 mln zł straty operacyjnej, podczas gdy w ostatnim kwartale 2010 roku było to niespełna 4 mln zł. Stacje Orlenu wyszły co prawda na plus, ale zarobiły zaledwie jedną dziesiątego tego co kwartał wcześniej.

Jednak to właśnie drogiej ropie oba nasze koncerny zawdzięczają większość swoich zysków operacyjnych z minionego kwartału. Wynik z działalności operacyjnej w przypadku grupy Lotos sięgnął 412,6 mln zł, a PKN Orlen – aż 1,34 mld zł. Gdyby w I kw. tego roku ropa nie podrożała, gdański koncern mógłby się pochwalić zaledwie 134,5 mln zł zysku operacyjnego, a jego konkurent z Płocka – 450 mln zł. Jak to możliwe, skoro wydobycie grupy Lotos pokrywa zaledwie kilka proc. jej przerobu, a PKN Orlen ropy nie wydobywa wcale?

To skutek przeszacowania zapasów obowiązkowych ropy, które zgodnie z polskim prawem muszą gromadzić firmy handlujące paliwami. Co kwartał oceniają one wartość tych obowiązkowych rezerw. Jeśli na koniec kwartału ceny ropy są wyższe niż trzy miesiące wcześniej, wartość rezerw też rośnie. Ponieważ w trakcie I kw. ropa podrożała aż o 21,9 proc., w takim samym stopniu zwiększyła się wartość zapasów Lotosu i Orlenu. Było to odpowiednio ponad 278 mln zł i 889 mln zł.

Nie jest to jednak żywa gotówka, a jedynie pieniądz zapisany na papierze. Ani grupa Lotos, ani Orlen nie mogą bowiem nagle sprzedać całości zapasów ropy.