Według danych GUS liczba targowisk stałych jest w ostatnich latach w miarę stabilna i przekracza 2,2 tys. Z kolei sezonowych oscyluje wokół 6,5 tys. – rocznie spada, ale nie drastycznie, góra o kilkadziesiąt punktów.
Generowane tam przychody, które szacować można na kilkanaście miliardów złotych, oznaczają, że Polska jest drugim w Unii Europejskiej krajem pod względem udziału handlu na targowiskach w sprzedaży detalicznej. Wynosi on 1,7 proc. – tylko we Włoszech jest wyższy i przekracza 2 proc. Wynik nie wygląda może imponująco, ale sprzedaż na bazarach to mniej więcej połowa tego, co generuje już handel internetowy – w tym roku e-commerce ma przynieść ok. 30 mld zł.
Zmiana gustów
Co więcej, realna siła bazarowego handlu jest większa, ponieważ są to wciąż miejsca dla sprzedawców z szarej strefy.
– Nawet do 30 proc. sprzedaży na targowiskach to różne jej formy – mówi Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. – Panuje powszechne przekonanie, że produkty, zwłaszcza rolno-spożywcze, na bazarach są świeższe i pochodzą wprost od rolników. Częściowo jest to prawda, ale wielu sprzedawców, tak jak osoby prowadzące sklepy, zaopatruje się w towar po prostu w hurtowniach czy na giełdach rolno-spożywczych.
Nie ulega wątpliwości, że Polacy są wielkimi ich zwolennikami, co częściowo wynika z doświadczeń z okresu przed transformacją ustrojową. Targowiska dawały dostęp do towarów nieosiągalnych gdzie indziej – zwłaszcza ubrań, ale także chemii czy kosmetyków. Chociaż dzisiaj oferta sklepów jest ogromna, to jednak fanów bazarów nie brakuje, a w dużych miastach nawet ich przybywa. To efekt mody na żywność nieprzetworzoną i kupowaną po jak najkrótszej drodze od producenta z pominięciem pośredników.