„Bogatemu diabeł dziecko kołysze” - stare przysłowie najlepiej oddaje to, co los przygotował Rafaelowi Nadalowi w pierwszym tygodniu turnieju. Jedenastokrotny zwycięzca Roland Garros żadnych przywilejów nie potrzebuje, ale taki prezent to rzecz miła. Pierwsza runda - Niemiec Yannick Hanfmann (184 ATP) pokonany 6:2, 6:1, 6:3, druga runda inny Niemiec, którego ojciec zapewne wielbił francuskiego triumfatora Roland Garros 1983 Yannicka Noaha - Yannick Maden (115) i dopiero w trzeciej rywal z czołowej setki rankingu ATP.
W takich momentach trudno oprzeć się wrażeniu, że rozstawienie, które ma chronić najlepszych w początkowych rundach, czasami daje jeszcze więcej - po prostu rozpieszcza. Może w nagrodę za to, że Hiszpan miał w tym roku zaskakująco trudną wiosnę - przegrał w półfinałach w Monte Carlo, Barcelonie i Madrycie, a finałowe zwycięstwo w Rzymie nad Djokoviciem nie znaczy aż tak wiele, z czego zdaje sobie sprawę każdy, kto widział ten mecz - pod koniec Serb po prostu nie biegał, jakby chciał powiedzieć: teraz jestem wściekły na organizatorów, wykończony deszczem, nocnymi pojedynkami, a na co mnie stać zobaczycie w Paryżu. Jako pierwszy przekonał się o tym Hurkacz pokrzywdzony przez to, że wszystkie prezenty od losu wziął Nadal.
Do wyeliminowanej w niedzielę Andżeliki Kerber (Roland Garros to jedyny turniej, którego brakuje jej do kompletu wielkoszlemowych zwycięstw) nazajutrz dołączyła inna zagraniczna Polka - Karolina Woźniacka, którą 0:6, 6:3, 6:3 pokonała Rosjanka Weronika Kudermietowa (68 WTA). Woźniacka wiosną przegrywała w pierwszych rundach w Madrycie i Rzymie, a podczas Roland Garros taka przykrość spotyka ją już po raz trzeci. By zakończyć pożegnanie z byłymi liderkami światowego rankingu, wypada jeszcze wspomnieć, że odpadła także Venus Williams.