Stworzony przez bank specjalny fundusz wystawił do wynajmu zaledwie kilkaset lokali w Poznaniu i w podwarszawskim Piasecznie. W sumie państwowy kamienicznik zakontraktował ponad 1 tys. mieszkań. Jak zapowiada, będzie je można wynająć także w Gdańsku, Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i Katowicach. Docelowo w ofercie funduszu ma być kilkanaście tysięcy lokali. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim działa, perspektywa wydaje się odległa.

Ale nadzieje zostały rozbudzone. Idea jest słuszna. Program zakłada, że od państwowego, stabilnego podmiotu można będzie wynajmować mieszkania o dobrym standardzie po konkurencyjnych stawkach. Koniec z kredytowym niewolnictwem i spłacaniem rat przez kilkadziesiąt lat. Wystarczy wypowiedzieć umowę najmu i zamieszkać gdzie indziej. To byłby na pewno krok w dobrym kierunku.

Rozwinięty rynek wynajmu jest warunkiem rozwoju całej gospodarki, która potrzebuje mobilnych pracowników. A ci już nie chcą mieszkać na stancji, sypiać na materacu w byle jakiej kwaterze czy kątem u znajomych. Dzisiejszy pracownik chce mieszkać nowocześnie. Oferowane przez fundusz mieszkania wydają się spełniać ten warunek. Są przyzwoicie umeblowane i wyposażone.

Gorzej z czynszem, który nie jest specjalnie konkurencyjny wobec rynkowych ofert. Prawie 1,2 tys. zł miesięcznie za 34-metrową kawalerkę w Poznaniu to na pewno nie jest preferencyjna stawka. Czy dlatego fundusz prowadzi w Poznaniu akcję „Przyprowadź sąsiada", płacąc za werbunek nowego lokatora miesiącem darmowego wynajmu? Można się też zastanawiać, na ile dobre są takie mieszkaniowe monokultury. Czy zmieniający się co jakiś czas lokatorzy zadbają o nieruchomość? Pytania można mnożyć.

Na europejski sektor mieszkań na wynajem łakomym okiem spojrzeli po kryzysie wielcy inwestorzy. Osiedle takich lokali powstaje np. w byłej londyńskiej wiosce olimpijskiej. W Hiszpanii jedna z firm kupiła 4 tys. mieszkań. Do nas na razie nikt nie puka. Działalność państwowego funduszu to test naszego rynku.