Biali barbarzyńcy

Ostatnie wydarzenia dotyczące kryzysu migracyjnego dają do myślenia odnośnie roli zachodnich społeczeństw w nowoczesnym świecie.

Publikacja: 10.09.2015 11:05

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa

Gdy rozpoczyna się studia orientalistyczne, prędzej czy później trafia się na informacje o tym, jak bardzo niechciani, a często znienawidzeni byli przybysze z Europy we wschodnim świecie. Najlepszym przykładem jest Japonia, która w niewybredny i nie znoszący sprzeciwu sposób wprowadziła do codziennego obiegu koncepcję białych barbarzyńców/diabłów a nawet obcych.

Gaijini, bo tak się nazywa po japońsku, mieli nic nie rozumieć, z założenia nie szanować miejscowych zwyczajów, dewastować japońskie mienie i panoszyć się po ulicach naruszając wszelkie możliwe normy. Jakakolwiek edukacja i porozumienie ponad podziałami nie wchodziło w grę. Wiadomo było, że obcy i tak nic z tego nie zrozumie.

Słysząc takie historie myśli się przeważnie, że to bardzo przesadna i niesłuszna opinia o nas, ludziach z Zachodu, potomkach filozofów, twórców demokracji, genialnych naukowców i twórców wysublimowane sztuki. Jednak wystarczy pojechać na chwilę do Azji, by na własne oczy zobaczyć, jak bardzo Zachód do niej nie pasuje, jak mało jest chęci z jego strony, by zrozumieć realia japońskie, koreańskie czy wietnamskie. "Biali" ludzie na tle tych niesłusznie i niezgodnie z prawdą nazywanych "żółtymi" nie przypominają spadkobierców tradycji odkrywców i ambasadorów kultury. Są raczej jak słonie w składzie porcelany.

Trudno Azji się dziwić, że nie chce rezygnować ze swojej nieufności wobec cudzoziemców. Oni nie starają się z reguły, by zrozumieć swoich dalekowschodnich gospodarzy, tkwiąc w przekonaniu, że to im należy się cała atencja i zrozumienie. Lokalne zwyczaje traktowane są jako niegroźne dziwactwa, a dorobek kultury jako odskocznia od obecnej rzeczywistości. Nie przemawia przeze mnie teraz pogarda dla zachodniej społeczności, tak w większości prezentuje się gaijin w Azji.

Dopełnienie obrazu białego barbarzyńcy mamy od ponad tygodnia w postaci informacji dotyczących kryzysu migracyjnego. Węgierska kamerzystka kopiąca przypadkowych uchodźców i podstawiająca nogę ojcu mężczyźnie z dzieckiem na rękach. Czeski rząd chcący znakować przybyszów numerami. Węgrzy już nie tylko stawiający na granicy 175 km mur za 73 mln dolarów (podczas gdy w ośrodku dla uchodźców w Roszke znajdują się jedynie 4 toalety), ale także trenujący wojsko do pomocy w powstrzymaniu kolejnych fali migracji. Ciała dorosłych i dzieci, ludzi, którzy wyglądają tak samo jak my w naszych, zachodnich i tym samym do granic doskonałych miastach, wyrzucane na brzeg greckich wysp jak morskie śmieci. Uchodźcy masowo duszący się na śmierć w transportach przemytników - czym że różni się odpowiedzialność za doprowadzenie do uduszenia 70 osób w transporcie od masowego mordu na podobną skalę przez Andersa Breivika? Wreszcie koncepcja handlu poziomami pozwoleń na przyjmowanie migrantów na wzór handlu emisjami dwutlenku węgla. Pomysł rodem ze średniowiecza, przypominający nowoczesną formę handlu niewolnikami. Być może niedługo ktoś stworzy z takich pozwoleń kolejny instrument finansowy, na którym będzie można zarabiać. Ceny uchodźców stanowić będą kolejny obok złota i ropy wskaźnik światowej koniunktury.

Czas się opamiętać i porzucić wszelką biurokrację. Rozpoczęła się (już dawno) era globalizacji, przy okazji także braterstwa, wolności i równości. Nie można traktować ludzi jak niepotrzebne śmieci.

Gdy rozpoczyna się studia orientalistyczne, prędzej czy później trafia się na informacje o tym, jak bardzo niechciani, a często znienawidzeni byli przybysze z Europy we wschodnim świecie. Najlepszym przykładem jest Japonia, która w niewybredny i nie znoszący sprzeciwu sposób wprowadziła do codziennego obiegu koncepcję białych barbarzyńców/diabłów a nawet obcych.

Gaijini, bo tak się nazywa po japońsku, mieli nic nie rozumieć, z założenia nie szanować miejscowych zwyczajów, dewastować japońskie mienie i panoszyć się po ulicach naruszając wszelkie możliwe normy. Jakakolwiek edukacja i porozumienie ponad podziałami nie wchodziło w grę. Wiadomo było, że obcy i tak nic z tego nie zrozumie.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem