17-letni uchodźca z Afganistanu w poniedziałek późnym wieczorem wsiadł do regionalnego pociągu na stacji Ochsenfurt, w bawarskim miasteczku, w którym od dwóch tygodni mieszkał z rodziną zastępczą. W wagonach znajdowało się o tej porze nie więcej niż 25–30 osób. Gdy kurs zbliżał się ku końcowemu przystankowi w Würzburgu, nastolatek nagle wyciągnął nóż i siekierę i rzucił się w kierunku rodziny turystów z Hongkongu. Z okrzykiem na ustach „Allahu akbar" („Bóg jest wielki), ciężko ranił cztery osoby (dwie we wtorek wciąż walczyły o życie), po czym wyskoczył z pociągu.
Przypadek chciał, że w pobliżu znajdował się patrol jednostki policyjnej wyspecjalizowanej w zwalczaniu terrorystów – funkcjonariusze błyskawicznie dopadli sprawcę i gdy ten próbował ich zaatakować, zastrzelili go.
„Policja powinna zatrzymać sprawcę, nie go zabijać" – napisał niedługo później na Twitterze Renate Künast, przewodnicząca koła Zielonych w Bundestagu.
Ale sieć zawrzała: na Künast posypała się fala ostrej krytyki. Bo to już nie są Niemcy z września ub.r., gdy Angela Merkel ogłaszała słynne „wir schaffen das", damy radę przyjąć falę imigrantów.
– Tak jak Francja znaleźliśmy się na celowniku Państwa Islamskiego. To jeszcze nie jest ten strach, ta paranoja, że w każdej chwili może dojść do ataku ze strony islamistów, ale ludzie obawiają się, że wydarzenia mogą potoczyć się w tym samym kierunku, co u naszego zachodniego sąsiada – mówi „Rz" Dominik Grillmayer, ekspert Instytutu Francusko-Niemieckiego w Ludwigsburgu.