Media codziennie przynoszą informacje, kto zrezygnował, kto się waha i kto chce zaryzykować podróż do Nowego Jorku. Dla organizatorów – Amerykańskiej Federacji Tenisowej (USTA) – oraz sponsorów najbardziej pocieszające jest to, że swego udziału nie odwołała Serena Williams.
Po odejściu Marii Szarapowej to jedyna kobieca gwiazda tenisa globalnie rozpoznawana, nawet przez ludzi interesujących się tą grą mało lub wcale. Pozostałe panie, także te, które wygrywały już turnieje wielkoszlemowe i były liderkami rankingu WTA – może poza Naomi Osaką po drugim z rzędu wielkoszlemowym triumfie – nie mają tej marketingowej pozycji co Serena.
A początek walki o US Open 2020 wcale takiego happy endu z Sereną nie zapowiadał. Gdy organizatorzy powiedzieli, że na turniej każdy tenisista – gwiazdor czy nie – będzie mógł przyjechać tylko z jedną osobą towarzyszącą, Serena dała do zrozumienia, że dla niej jako dla matki podróżującej z córką jest to rozwiązanie nie do przyjęcia. I USTA złagodziła ten rygor, co niektórzy nazwali nawet „lex Serena".
Młodsza z sióstr Williams zadeklarowała też, że nie tylko zagra w mającym się zacząć 31 sierpnia US Open, ale także przyjedzie do Paryża na turniej Roland Garros (27 września – 11 października). Jedni widzą w tym nieginącą chęć wyrównania rekordu wielkoszlemowych zwycięstw Margaret Court (24), inni reakcję na nacisk sponsorów, ale nie brakuje twierdzących, że Serena jako jedyna zachowuje się fair wobec tenisowej industrii, która uczyniła ją megasławną i arcybogatą. A jeśli chodzi o pogoń za rekordem Australijki, warto też pamiętać, że to dla Sereny sprawa honorowa: przegrała swoje cztery ostatnie wielkoszlemowe finały.
Z czołowej dziesiątki rankingu WTA z US Open zrezygnowały już liderka, Australijka Ashleigh Barty, Ukrainka Elina Switolina (nr 5), Holenderka Kiki Bertens (7), a Rumunka Simona Halep (2) o swojej decyzji poinformuje po turnieju w Pradze, pierwszym, w którym uczestniczy po koronawirusowej przerwie.