Takich premier mamy w Warszawie wysyp: „Sprawiedliwość" w Powszechnym, „Kilka obcych słów po polsku" Teatru Żydowskiego i Polskiego, „Zapiski z wygnania" w Polonii. Czy trzeba było czekać 50 lat, by mówić o tym, jak haniebnie zachowała się władza w 1968 r.? Czy obecny spór o ustawę o IPN nie zintensyfikował artystycznych działań?
Historia i aktualna rzeczywistość wdarły się na scenę, co może być siłą artystycznej wypowiedzi i jej zagrożeniem. Teatr potrzebuje dystansu, czasem metafory, inaczej zmienia się w publicystykę i zachowuje wartość przez chwilę.
Zdawał sobie z tego sprawę Michał Zadara, reżyser i współscenarzysta z Nawojką Gurczyńską „Sprawiedliwości". Spektakl, przy którym pracowała też grupa historyków i prawników, ma ostentacyjnie plakatowo-publicystyczny charakter. Twórcy udowadniają, że wypędzenie ludzi pochodzenia żydowskiego z Polski to zbrodnia ludobójstwa – wprowadzili takie ustalenia prawne jak hitlerowskie ustawy norymberskie.
„Sprawiedliwość" to wykład prawno-historyczny, przypomina też filmy amerykańskie, w których dziennikarze tropią afery polityczne. To śledztwo ma wskazać winnych, bo zbrodnia przeciwko ludzkości nie ulega przedawnieniu.
Ci jednak, którzy ją rozpętali i organizowali, zmarli. Kogo zatem można dziś skazać? Kilku żyjących dziennikarzy, który pisali na zamówienie władzy ohydne teksty? A może tych, którzy nadal zajmują mieszkania przejęte od emigrantów? Byłaby to wykoślawiona sprawiedliwość i z tym przeczuciem widz wychodzi z teatru, bogatszy jedynie o wiedzę o szeregu faktów i argumentów.