Wystawa „Artuum Mobile”. Apokalipsa i wizualny alfabet

Wystawa „Artuum Mobile: Świat Saskii Boddeke i Petera Greenawaya” w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu to wyjątkowy dialog artystów.

Publikacja: 14.01.2020 21:00

Foto: Materiały Prasowe, Sylwester Rozmiarek

Peter Greenaway, gigant światowego kina, autor m.in. „Kontraktu rysownika”, „Brzucha architekta” i „Ksiąg Prospera”, jest reżyserem, który myśli obrazami. W jego filmach znajdziemy mnóstwo odwołań do sztuki Rembrandta, Vermeera czy Constable’a i Turnera, a nawet do dalekowschodniej kaligrafii. Najczęściej zaś nawiązuje do renesansu, manieryzmu, baroku, mistrzów flamandzkich, ale widoczny jest też wpływ sztuki współczesnej, Mondriana czy Jaspera Johnsa.

Nic dziwnego, Greenaway zaczynał od malarstwa, zanim zajął się na dobre filmem. Jak twierdzi w jednej z wersji „Alfabetu Greenawaya” (wideoinstalacji zrealizowanej przez Saskię Boddeke), zdecydował się na tę zmianę, bo „rozczarował go brak ścieżki dźwiękowej w obrazach”. A jednak nigdy malarstwa nie porzucił i często w wolnych chwilach do niego wraca, malując najchętniej akrylami na tekturze.

Autorką projektu wystawy w toruńskim CSW jest Saskia Boddeke, znana holenderska artystka multimedialna i reżyserka operowa. To w trakcie realizacji opery „Rosa” z librettem Petera Greenawaya poznali się w Amsterdamie ponad 25 lat temu. Połączyło ich uczucie i wspólna praca.

W instalacji odwołującej się do Apokalipsy Greenaway też ma współudział w wizji Saskii Boddeke jako twórca rzeźb i tekstów. A w warstwie obrazowej dominuje operowa widowiskowość, wykorzystująca nowoczesne technologie, filmowe efekty. Widz ma wrażenie, że znalazł się w środku apokaliptycznych zdarzeń. Pełne grozy obrazy, w których śmierć przypomina Draculę, atakują z otaczających ekranów. Efekt zwielokrotniają odbicia w wodzie zalewającej podłogę. Część widzów brodzi w niej zresztą w wypożyczanych kaloszach, choć można też iść po drewnianych podestach.

– Dla mnie woda jest symbolem łez tych wszystkich osób, których życie jest nieszczęśliwe – tłumaczyła Saskia Boddeke na konferencji prasowej. I dowodziła, że świat współczesny ewoluuje w złą stronę. Stąd pomysł podsunięcia lustra, żebyśmy lepiej zobaczyli dokonujące się niebezpieczne zmiany i poczuli się współodpowiedzialni.

W instalacji czterej jeźdźcy Apokalipsy mają podwójne wcielenia. Reprezentują ich rzeźbiarskie figury, przypominające teatralne marionety, i dynamiczne postacie na ekranie. O ile łatwo zidentyfikować Wojnę, Głód, Śmierć, o tyle czwarta postać Zwycięzcy jest niejednoznaczna. Może to jeszcze jedna siła zniszczenia? A może zapowiedź ocalenia?

Szczególną rolę gra Nadzieja, symbolizowana przez kobiecą postać i zadeklarowana w słowach: „Wiem, że kakofonia, furia i nawałnica/ Jeźdźców Apokalipsy/Koniec końców zostaną pokonane/Muszę wierzyć, że naturalnym stanem dla ludzkości/Jest Pokój”.

Na wystawie przenosimy się do atelier Greenawaya malarza. Nie jest to wierne odwzorowanie studia, ale aranżacja. Pośrodku stoi stół zarzucony malarskimi przyborami, słoikami farby i przeróżnymi bibelotami czy rekwizytami. Greenaway ma zwyczaj malować na takim stole, a nie przy sztalugach.

Rozwieszone na ścianach obrazy to oryginały. Jest ich 90. Pochodzą z cykli powstałych w ostatnich dziesięciu latach. Oglądamy „Mitologie”, „Dynastie”, „Autoportrety”„ Części ciała”, „Pary małżeńskie”, „Studio Rembrandta”, „Dzieci Uranu”, „Holenderskie krajobrazy”, „Żywioły”. Przy całej różnorodności skojarzeń Greenawaya interesują właściwie dwa tematy: pejzaże i człowiek. Pierwsze maluje abstrakcyjnie, a figury człowieka zwykle upraszcza do płaskich sylwetek postaci pulsujących kolorem.

Dopełnieniem twórczych klimatów jest „Alfabet Greenawaya” prezentowany w wersji poetyckiej instalacji wideo, w której reżyser odwołuje się do spraw ważnych w jego życiu i twórczości. Nie zdradza nam jednak wszystkiego, raczej tylko wskazuje tropy. Możemy też obejrzeć inną wersję „Alfabetu Greenawaya”. To filmowy dokument, zrealizowany także przez Saskię Boddeke, w którym córka artysty zadaje mu pytania o sztukę i kino, a on opowiada o różnicach i związkach między nimi.

Peter Greenaway, gigant światowego kina, autor m.in. „Kontraktu rysownika”, „Brzucha architekta” i „Ksiąg Prospera”, jest reżyserem, który myśli obrazami. W jego filmach znajdziemy mnóstwo odwołań do sztuki Rembrandta, Vermeera czy Constable’a i Turnera, a nawet do dalekowschodniej kaligrafii. Najczęściej zaś nawiązuje do renesansu, manieryzmu, baroku, mistrzów flamandzkich, ale widoczny jest też wpływ sztuki współczesnej, Mondriana czy Jaspera Johnsa.

Nic dziwnego, Greenaway zaczynał od malarstwa, zanim zajął się na dobre filmem. Jak twierdzi w jednej z wersji „Alfabetu Greenawaya” (wideoinstalacji zrealizowanej przez Saskię Boddeke), zdecydował się na tę zmianę, bo „rozczarował go brak ścieżki dźwiękowej w obrazach”. A jednak nigdy malarstwa nie porzucił i często w wolnych chwilach do niego wraca, malując najchętniej akrylami na tekturze.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl
Rzeźba
Trzy skradzione XVI-wieczne alabastrowe rzeźby powróciły do kościoła św. Marii Magdaleny we Wrocławiu
Rzeźba
Nagroda Europa Nostra 2023 za konserwację Ołtarza Wita Stwosza
Rzeźba
Tony Cragg, światowy wizjoner rzeźby, na dwóch wystawach w Polsce