Najnowsza groźba to „corralito", całkowite odcięcie zbuntowanej prowincji od rynków finansowych, gdyby ta zdecydowała się na niezależność. Taki ponury scenariusz nakreślił prezes hiszpańskiego banku centralnego Luis Maria Linde. Bo jego zdaniem „jest zupełnie jasne", że niepodległa Katalonia nie będzie ani członkiem Unii Europejskiej, ani tym bardziej strefy euro.
O to zadba Madryt, który w obu przypadkach ma prawo weta. Zdaniem Lindego sytuacja jest na tyle poważna, że pierwsi mieszkańcy Barcelony wyjmują z kont swoje oszczędności. Nie chcą się obudzić z wkładami przeliczonymi na nową, znacznie słabszą katalońską walutę.
Artur Mas, premier katalońskiego rządu regionalnego i lider nacjonalistów, tym razem odpowiedział groźbą na groźbę. We wtorek ostrzegł, że jeśli dojdzie do „corralito", to Katalonia wstrzyma obsługę należnej jej części hiszpańskiego długu, która odpowiada około 190 mld euro (jedna piąta całości zobowiązań królestwa).
Ale słowa Lindego to tylko jedno z całej serii ostrzeżeń, jakimi w ostatnich dniach Madryt bombarduje Katalończyków. Wcześniej minister obrony Hiszpanii Pedro Morenes powiedział, że „armia pozostanie neutralna, jeśli wszyscy będą wypełniali swoją powinność". Ponieważ hiszpańska konstytucja nie przewiduje możliwości secesji jednej z prowincji bez zgody całego narodu, słów Morenesa trudno nie uznać za sugestie, że siły zbrojne mogą wyjść z koszar.
Na tym jednak nie koniec. Niepodległą Katalonię, dziś jedną z zamożniejszych części Hiszpanii, miałaby spotkać nędza za sprawą banków, których prezesi w tym tygodniu ostrzegli, że w razie secesji wyprowadzą swoje instytucje ze zbuntowanej prowincji.