Rzeczywiście sondaż Rasmussena przypisał mu 50-procentową przychylność wyborców. Problem w tym, że nie wszyscy uważają go za rzetelny.
Prezydent Trump, który w mediach głównego nurtu nie cieszy się wielkim poważaniem, a w opracowanych przez nie sondażach – niskim poparciem, uwielbia doniesienia, które są mu przychylne. Stąd, jak tylko sondaż został opublikowany, prezydent napisał na Twitterze: „Dziękuję Rasmussenowi za szczery sondaż. Moja popularność właśnie wzrosła do 50 proc., czyli więcej niż oszusta Obamy w tym samym okresie jego kadencji". Dodał, że wszyscy, którzy twierdzą, że sondaże oceniają jego popularność na „raczej niską", propagują fałszywe doniesienia. Rzeczywiście media głównego nurtu dyskredytowały prezydenta, twierdząc: „Trump myśli, że ma 50 proc. poparcia".
Obecny prezydent sam jest mistrzem w propagowaniu informacji niemających poparcia w rzeczywistości. Jednak w przypadku Rasmussena – prawicowego ośrodka badań opinii publicznej, na którego pozytywne informacje na swój temat Trump może zawsze liczyć – rzeczywiście uzyskał pochlebną opinię u 50 proc. respondentów. I to po raz kolejny – ostatni raz cieszył się taką popularnością w tym sondażu opinii publicznej w lutym br. To też prawda, że 50 proc. to więcej niż Barack Obama uzyskał na początku kwietnia w drugim roku swojej prezydentury. Według Rasmussena poprzedni prezydent cieszył się 46-procentowym poparciem.
Diabeł jednak tkwi w szczegółach i metodologii stosowanej przez Rasmussena. Zawsze był bardziej przychylny Trumpowi, a mniej Obamie niż inne ośrodki, dokonujące sondaży opinii publicznych. „Jednym z powodów jest to, że Rasmussen prowadzi sondaże wśród osób aktywnych politycznie, czyli głosujących, a te zazwyczaj mają poglądy republikańskie. Inne agencje przeprowadzają sondaże wśród szerszej populacji" – zwraca uwagę „Washington Post".
Wyniki sondaży Rasmussena uważane są też za mniej wiarygodne ze względu na to, że opinie zbiera się głównie telefonicznie. Takie telefony, według prawa amerykańskiego, mogą być wykonywane na numery stacjonarne, a nie na komórki, których używa większość Amerykanów. Automatycznie zatem z sondażu wyeliminowana jest spora część społeczeństwa, w tym młodzi ludzie, którzy nie używają już telefonów stacjonarnych.