Początek Pucharu Świata na skoczni Adama Małysza w Wiśle-Malince przebiegał w umiarkowanym chłodzie, przy zmiennych wiatrach, bez opadów. Można śmiało powtarzać: jak niemal zawsze. Skocznia wyglądała pięknie, błyszczała z dala, z bliska także, tym bardziej, że bezśnieżne tło dawało mocny kontrast.
Skoki też ładnie wyglądały, choć fajerwerków nie było: Geiger doskonale wykorzystał mocny podmuch wiatru pod narty, poleciał zdecydowanie najdalej 133 m), nie musiał nawet lądować z telemarkiem, by wyraźnie prowadzić, wkrótce zaś – wygrać kwalifikacje przed Killianem Peierem i Danielem Huberem.
Przedtem i potem takiego szczęścia nie miał już nikt. Wiatr kręcił, belka startowa jeździła w górę i w dół, zeskok, choć pracowicie udeptany, bywał trochę nierówny, więc kwalifikacje się dłużyły, tym bardziej, że kilku skoczków upadło i trzeba było zadbać o ich zdrowie. Były też pierwsze dyskwalifikacje, jedna dotknęła Pawła Wąska, który miał nieregulaminowe, bo nieco za duże, buty.
Powiedzieć po dwóch seriach treningowych (najlepiej skakał w nich Stefan Kraft) i jednej kwalifikacyjnej, jaki będzie układ sił podczas tej zimy, nikt się nie kwapił. Trwało bowiem rozpoznanie sił, także własnych. Pierwsze wnioski nie są odkrywcze: mocni pozostali mocni, pierwszą dziesiątkę tworzą wyłącznie skoczkowie z nacji, które znaczą od lat najwięcej.
Nikt się nie spieszył z brawurowym ujawnianiem formy – to zdanie dotyczy także poszerzonej reprezentacji Polski. Dawid Kubacki – siódmy, Kamil Stoch – 11., Jakub Wolny – 19., Piotr Żyła – 21. – ta czwórka skoczyła po prostu porządnie i, zgodnie z przewidywaniami, stanie w sobotę na starcie konkursu drużynowego. Pozostali, którzy awansowali to Maciej Kot, Stefan Hula, Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł.