Jedną z najciekawszych w tym sezonie rund zasadniczych Grand Prix Polacy zdominowali - cała czwórka biało-czerwonych zameldowała się w półfinale, podczas gdy sztuka ta nie udała się takim tuzom jak aktualny mistrz świata, Australijczyk Jason Doyle (turniej skończył ciężkim wypadkiem) czy dotychczasowy wicelider klasyfikacji generalnej, Szwed Fredrik Lindgren.
Najlepiej z Polaków zaprezentował się Bartosz Zmarzlik, który plecy rywala oglądał tylko dwukrotnie - raz Macieja Janowskiego i raz Taia Woffindena. Janowski był bezkompromisowy - zdobywał albo trzy punkty, albo zero, przy czym raz w kontrowersyjnych okolicznościach został wykluczony przez sędziego. Łącznie zgromadził 9 punktów, o 1 mniej niż Patryk Dudek i tyle samo co Przemysław Pawlicki.
Już fazie zasadniczej było wiadomo, że co najmniej jeden z Polaków stanie na podium, ponieważ... wszyscy zakwalifikowali się do tego samego półfinału. W nim ze startu najlepiej wyszedł Zmarzlik, jego tropem podążył Janowski, a Pawlicki i Dudek zajęli się walką między sobą, w efekcie nie zagrozili prowadzącej dwójce.
Z drugiego półfinału awansowali Greg Hancock i Tai Woffinden, który w ten sposób kontynuuje swoją serię finałowych występów. Brytyjczyk jako jedyny w stawce już po raz piąty zaprezentował się w ostatnim biegu.
Jako pierwszy pole startowe w finale wybierał jednak Zmarzlik - postawił na to najbardziej wewnętrzne i nie pomylił się - wystrzelił spod taśmy, wypracował sobie sporą przewagę nad Woffindenem i nie dał się wyprzedzić przez cztery okrążenia, choć Brytyjczyk z każdym okrążeniem coraz mocniej go naciskał. Na trzecim miejscu finiszował Janowski, tocząc ostry bój z Hancockiem.