Maksymalnie 999 widzów może oglądać mecz, by nie musiał być on zgłaszany jako impreza masowa. Tak jest np. z treningami przed Grand Prix na PGE Narodowym w Warszawie, gdy dla kibiców otwierany jest tylko jeden sektor.
Działacze pierwszoligowego ROW-u Rybnik nie spodziewali się więc, że na sparing z drugoligowym Kolejarzem Opole na stadionie zjawi się 6 tysięcy kibiców. Na wszelki wypadek, by znów nie popaść w konflikt z prawem, odwołano kolejny sparing. Na spotkaniu z ekstraklasowym Get Well Toruń frekwencja mogłaby być jeszcze większa.
Żużel ma jeszcze bardziej wiernych kibiców niż piłka nożna. W liczbach bezwzględnych Lotto Ekstraklasa oczywiście musi wygrywać z PGE Ekstraligą – w sezonie 2017/18 piłkarzy oglądało łącznie nieco ponad 2,8 mln widzów, żużlowców w zeszłym roku – 675 tys. Jednak po rozbiciu tego na średnią okazuje się, że statystyczny ekstraklasowy piłkarski stadion odwiedzało niemal 9,5 tys. kibiców, a żużlowy – 10,5 tys.
Anglia w kryzysie
„Czarny sport" – jak zwykło się ten sport określać w czasach, gdy jeżdżono faktycznie na żużlu (a nie na sjenicie i granicie) – to w Polsce absolutny fenomen. Jeszcze kilkanaście lat temu popularne było powiedzenie, że „w Anglii jeździ się dla nauki, w Szwecji – dla pieniędzy, a w Polsce – dla kibiców".
Teraz brytyjski speedway znajduje się w kryzysie, a Szwecja dopiero powoli podnosi się z dołka, do jakiego wpadła po zakończeniu kariery przez Tony'ego Rickardssona. Mecze tamtejszej Elitserien w zeszłym roku oglądało średnio 3,2 tys. widzów, a jeszcze na przełomie wieków, gdy Rickardsson wyrównywał rekord Nowozelandczyka Ivana Maugera (sześć złotych tytułów mistrza świata), na mecze z jego udziałem przychodziło po 10 tys. widzów.