Powrót po 15 latach okazał się bardzo trudny. Stal Nysa po sześciu meczach miała na koncie tylko trzy punkty i ciągle czekała na pierwsze zwycięstwo. Jedno spotkanie, z VERVĄ Warszawa Orlen Paliwa zostało przełożone, z powodu koronawirusa w drużynie gospodarzy, a w trzech spotkaniach gracze Stali byli bardzo blisko zwycięstwa, ale kibice na pewno mieli nadzieję na inny początek rozgrywek. Koronawirus dopadł też drużynę Stali, która przez pewien czas nie mogła trenować.
- Doskonale wiedzieliśmy, po ogłoszeniu kolejności meczów, że na początku będzie trudno. Zaczęliśmy od meczu z ZAKSĄ, graliśmy też dwa razy z Asseco Resovią, Treflem Gdańsk, Jastrzębskim Węglem. Dopiero około dziewiątej, dziesiątej kolejki trafiamy na teoretycznie słabsze zespoły. Pamiętajmy, że mamy niemal całkowicie nowy skład, który musi się zgrać – mówi „Rz” prezes Marek Majka.
Poza tym PlusLiga stawia zupełnie nowe wymagania - to w końcu jedna z najsilniejszych lig w Europie, gdzie występuje wielu reprezentantów Polski i przyjeżdżają zagraniczne gwiazdy.
- Nie da się porównać 1. ligi do PlusLigi. Nie mogliśmy zostawić większości składu z zeszłego sezonu. Uważam, że i tak utrzymaliśmy stosunkowo dużą część kadry. Potrzebowaliśmy jednak wzmocnień, a nadarzała się okazja, bo wartościowi gracze odchodzili z Rzeszowa. Rolę odegrały też względy ekonomiczne – opowiada „Rz” trener Krzysztof Stelmach.
Trudno było nie skorzystać z okazji, skoro Stal potrzebowała doświadczonych zawodników, a na Podkarpaciu właśnie zabierano się za przebudowę drużyny po nieudanym sezonie. W ten sposób do Nysy trafili: Marcin Komenda, Zbigniew Bartman czy Bartłomiej Lemański – cała trójka rozegrała już w PlusLidze wiele meczów. Ważne było jeszcze coś innego. Zawodnicy, którzy przychodzili z Rzeszowa, grali ze sobą w poprzednim sezonie i znali się, a to miało duże znaczenie, skoro mieli trafić w zupełnie nowe środowisko.