Aktywistka stwierdziła, że w czasie demonstracji przed TVP działo się "dużo niedobrych rzeczy".
- Dostałam gazem od panów, którym pan Kaczyński nakazał pacyfikację naszej demonstrację - mówiła. - Policja tradycyjnie robiła kotły, wydawali komunikaty, żeby się rozejść, przy czym uniemożliwiali ludziom rozejście się. Popełniali wszystkie możliwe wykroczenia – legitymowali bez podawania podstawy prawnej, odmawiali podania nr służbowego i imienia i nazwiska - dodała.
- Było kilkudziesięciu tajniaków bez mundurów, wszyscy wyglądali tak samo – w bluzach od dresów. W pewnym momencie rzucili się na ludzi, zaczęli ich bić, wyciągać z tłumu – relacjonowała Lempart.
Na zarzut, że demonstracja była nielegalna, Lempart odparła, iż "nie ma stanu nadzwyczajnego i nie ma ustawowych przepisów, które zabraniałyby gromadzenia się".