Debata, która wybuchła w następstwie kupna przez resort kultury kolekcji książąt Czartoryskich, mogła być dla wielu obserwatorów zaskoczeniem. Owszem, sporo działań PiS budzi kontrowersje, ale akurat ta decyzja była jedną z lepszych, a dzięki niej minister kultury prof. Piotr Gliński przejdzie zapewne do historii polskiego muzealnictwa.
W mediach zagranicznych sporo pisano o świetnym interesie, jaki zrobił polski rząd, kupując bezcenną kolekcję. Ale w Polsce wybuchła histeria. Po zakupie „Damy z gronostajem" do tradycyjnych krytyków PiS dołączyli też szczerzy komuniści. Partia Razem wyprodukowała materiały, w których wyrażała oburzenie, że państwo płaci arystokratom za kolekcję, którą ci wcześniej kupili dzięki krwawicy pańszczyźnianych chłopów. „Potomkowie chłopów nigdy nie otrzymali odszkodowań za lata pańszczyzny" – pisali.
W podobnym duchu wypowiadał się szef „Krytyki Politycznej" Sławomir Sierakowski. We wtorkowej dyskusji w Radiu TOK FM, spierając się z autorem tego tekstu, powracał do chłopów pańszczyźnianych. – Nasi przodkowie żyli jak zwierzęta – argumentował i sugerował, że państwo powinno kolekcję znacjonalizować, a nie płacić Czartoryskim 100 mln euro.
To spore zaskoczenie, że tyle lat po II wojnie światowej, podczas której wymordowano lwią część polskich elit, po tym jak traktowano byłych ziemian po wojnie, a „reforma rolna" odebrała im to, co wojnę przetrwało, wreszcie 27 lat po upadku komunizmu w Polsce znajdują się osoby, które nie mają problemu z głoszeniem bolszewickich haseł, pod którymi zdziesiątkowano polskie ziemiaństwo w XX wieku. Przecież to komunizm miał być zadośćuczynieniem właśnie dla mas robotniczo-chłopskich za całe wieki prawdziwego i rzekomego wyzysku. Jakie były tego konsekwencje, wszyscy doskonale wiemy.
Ale takie neobolszewickie głosy pojawiały się wcześniej. Podobne tony słychać było, gdy wybuchła afera reprywatyzacyjna. Lewica głosiła, że problemem nie są nieprawidłowości przy oddawaniu zagrabionych majątków, lecz sam fakt, że je w ogóle zwracano.