Paduszyński: ważniejsze od hejtu są tajne listy poparcia do KRS

Ważniejsze od hejtu są tajne listy poparcia do KRS.

Aktualizacja: 01.09.2019 17:05 Publikacja: 01.09.2019 06:15

KRS

KRS

Foto: YouTube

Życie, w tym życie zawodowe, bywa często zbiorem anegdot z przeszłości, którymi czasem łatwiej opisywać zdarzenia aktualne i bulwersujące. Jak większość aplikantów adwokackich, przed laty byłem zatrudniony przez Okręgową Radę Adwokacką, w moim przypadku w Łodzi. Wtedy aplikant nie był przywiązany do jednej kancelarii i jak to jest obecnie zazwyczaj jednego patrona, czyli adwokata uczącego go zawodu, by pomagał w prowadzeniu spraw jego klientów. Zazwyczaj co roku aplikant zmieniał patrona, dzięki czemu uczył się i innego sposobu prowadzenia kancelarii, i innej dziedziny prawa, w zależności od specjalizacji kolejnych patronów. Mniejsze zatem było ryzyko odbycia całej aplikacji w czymś, co między sobą potocznie nazywamy monokulturą prawną.

Czyta także:

Decyzja o publikacji list poparcia do KRS poczeka na Trybunał

Listy poparcia do KRS: prokuratura wkracza do akcji

Jednym z moich patronów był adwokat Mirosław Olczyk, człowiek wiekowy, ale wciąż znajdujący się w ekstraklasie obrońców w sprawach karnych, rewelacyjny mówca i do tego człowiek pogodny oraz zdystansowany. Moim poprzednikiem na praktyce zawodowej u niego był kolega z tego samego rocznika aplikantów, obecny adwokat Artur Kmieciak. On kiedyś zrelacjonował mi z uśmiechem rozmowę z naszym mistrzem. Do dzisiaj tę historyjkę powtarzam swoim aplikantom.

Znakomita przemowa, ale czy w punkt

Otóż kiedyś kolega wrócił bardzo z siebie zadowolony z jakiejś sprawy, w której stronę przeciwną (nie pamiętam, czy oskarżonego, czy też pokrzywdzonego) reprezentował znany łódzki adwokat, nawiasem mówiąc, człowiek niezwykle uprzejmy i kulturalny. Ów po przemówieniach końcowych i opuszczeniu sali rozpraw podszedł do młodego adepta sztuki prawniczej i pogratulował mu świetnego, jego zdaniem, wystąpienia. Kolega po południu w kancelarii z nieskrywanym zadowoleniem opowiedział o tym patronowi.

I tutaj zaczyna się właściwa część opowieści.

Mecenas Olczyk spojrzał na niego, tak jak się patrzy na jeszcze nie do końca świadomego młodzieńca, i odpowiedział mu: „To znaczy, panie kolego, że pana przemówienie było niezłe, ale gdyby było naprawdę w punkt, to przeciwnik co najwyżej by panu naubliżał".Ta historia przypomniała mi się jako pierwsza w chwili, kiedy przeczytałem doniesienia Onetu o inspirowaniu internetowego hejtu przeciwko niepokornym sędziom przez wiceministra sprawiedliwości Pana Łukasza Piebiaka oraz komentarze i antagonistów PiS, i jego zwolenników. Obie grupy komentatorów w mediach społecznościowych uważają, że zachowania ujawnione przez Onet to zwykła podłość i rzecz, która nie powinna mieć miejsca.

Chyba nie ma też sporu, że osoby, których zachowania są lub były podłe lub które podłość tolerowały, nie powinny być ani sędziami, ani ministrami.

Od dłuższego czasu pojawiały się informacje, że hejt powiązanych z PiS internetowych trolli, skierowany przeciwko niepokornym wobec „dobrej zmiany" sędziom, jest inspirowany i dokarmiany przez osoby powiązane z Ministerstwem Sprawiedliwości. Publikowano bowiem dokumenty, które z innych źródeł nie mogły wyjść.

Z materiału Onetu de facto przyznanego dymisją Łukasza Piebiaka wynika, że w rachubę wchodzić miałoby nie tylko ujawnianie tajemnicy służbowej, ale i inspirowanie do wymyślania pomówień o rzeczy, które nie miały miejsca, jak i wynagradzanie, a przynajmniej obiecywanie nagrody za hejt internetowy i nękanie owych sędziów. Jak bowiem relacjonuje Onet, sprawa wykraczać by miała poza hejt w internecie, ale i sięgać nękania chociażby tradycyjnymi anonimami oraz inspirowaniem mediów.

Coś więcej niż nieeleganckie zachowanie

Oczywiste jest, że jeżeli informacje Onetu są prawdą, to mamy do czynienia nie tylko z zachowaniami wysoce nieeleganckimi, ale i z uzasadnionym podejrzeniem popełnienia przestępstw, takich jak pomówienia (art. 212 kodeksu karnego), powoływanie się na wpływy (art. 230 k.k.), naruszenie tajemnicy służbowej (art. 266 k.k.), stalking (art. 190a k.k.), przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, czy też niedopełnienie obowiązków przez ministra, któremu podlega (art. 231 k.k.), a być może i innych jeszcze, w tym ze zorganizowaną grupą przestępczą (art. 258 k.k.).

To nie może być bezkarne

Wspomniana na wstępie anegdota każe mi patrzeć na całą tę historię również nieco odmiennie. Kubły pomyj wylewane na sędziów broniących w Polsce Konstytucji, a także europejskiej i polskiej kultury prawnej jest dowodem na to, że ich opór ma sens, że trafili w punkt, a wobec ich działań oraz faktycznego wsparcia jakie mają w społeczeństwie i w całym środowisku prawniczym, przedstawiciele partii obecnie rządzących, przynajmniej chwilami, mogą im jedynie bezsilnie ubliżać, starając się przy tym zachować anonimowość. Reakcja opinii publicznej, w tym i wielu komentatorów sympatyzujących z PiS w mediach społecznościowych, wskazuje też, że nie mogą tego robić bezkarnie.

Warto starać się spojrzeć na różne tego typu zdarzenia, jak opisane przez Onet z dystansu, z humorem, czy też bardziej anegdotycznie. Wizja poważnego Wiceministra Sprawiedliwości potajemnie korespondującego z jakąś tam Panią, aby za jej pośrednictwem opluć niesfornych sędziów, jakkolwiek jest smutna i mała, to jednak jest również komiczna.

Jednakże omawiając tę aferę należy pamiętać o jeszcze jednym; jak bardzo złe było to, do czego doszło, nie powinno przykryć afery związanej z ukrywaniem podpisów poparcia dla kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa.

Na chwilę obecną nawet nie wiemy, czy one były w odpowiedniej ilości, i czy były autentyczne, a nie sfałszowane.

Afera KRS może nie razi tak poczucia przyzwoitości i dobrego smaku każdego z nas, tak jak afera Piebiaka, ale jest wielekroć poważniejsza dla Polski.

Życie, w tym życie zawodowe, bywa często zbiorem anegdot z przeszłości, którymi czasem łatwiej opisywać zdarzenia aktualne i bulwersujące. Jak większość aplikantów adwokackich, przed laty byłem zatrudniony przez Okręgową Radę Adwokacką, w moim przypadku w Łodzi. Wtedy aplikant nie był przywiązany do jednej kancelarii i jak to jest obecnie zazwyczaj jednego patrona, czyli adwokata uczącego go zawodu, by pomagał w prowadzeniu spraw jego klientów. Zazwyczaj co roku aplikant zmieniał patrona, dzięki czemu uczył się i innego sposobu prowadzenia kancelarii, i innej dziedziny prawa, w zależności od specjalizacji kolejnych patronów. Mniejsze zatem było ryzyko odbycia całej aplikacji w czymś, co między sobą potocznie nazywamy monokulturą prawną.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konsumenci
Sąd Najwyższy orzekł w sprawie frankowiczów. Eksperci komentują
Prawo dla Ciebie
TSUE nakłada karę na Polskę. Nie pomogły argumenty o uchodźcach z Ukrainy
Praca, Emerytury i renty
Niepokojące zjawisko w Polsce: renciści coraz młodsi
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Aplikacje i egzaminy
Postulski: Nigdy nie zrezygnowałem z bycia dyrektorem KSSiP