Życie, w tym życie zawodowe, bywa często zbiorem anegdot z przeszłości, którymi czasem łatwiej opisywać zdarzenia aktualne i bulwersujące. Jak większość aplikantów adwokackich, przed laty byłem zatrudniony przez Okręgową Radę Adwokacką, w moim przypadku w Łodzi. Wtedy aplikant nie był przywiązany do jednej kancelarii i jak to jest obecnie zazwyczaj jednego patrona, czyli adwokata uczącego go zawodu, by pomagał w prowadzeniu spraw jego klientów. Zazwyczaj co roku aplikant zmieniał patrona, dzięki czemu uczył się i innego sposobu prowadzenia kancelarii, i innej dziedziny prawa, w zależności od specjalizacji kolejnych patronów. Mniejsze zatem było ryzyko odbycia całej aplikacji w czymś, co między sobą potocznie nazywamy monokulturą prawną.
Czyta także:
Decyzja o publikacji list poparcia do KRS poczeka na Trybunał
Listy poparcia do KRS: prokuratura wkracza do akcji
Jednym z moich patronów był adwokat Mirosław Olczyk, człowiek wiekowy, ale wciąż znajdujący się w ekstraklasie obrońców w sprawach karnych, rewelacyjny mówca i do tego człowiek pogodny oraz zdystansowany. Moim poprzednikiem na praktyce zawodowej u niego był kolega z tego samego rocznika aplikantów, obecny adwokat Artur Kmieciak. On kiedyś zrelacjonował mi z uśmiechem rozmowę z naszym mistrzem. Do dzisiaj tę historyjkę powtarzam swoim aplikantom.