– Zostałem potraktowany gorzej niż przestępca – mówi Andrzej Chyliński, współwłaściciel strzelnicy w Nietoperku w woj. lubuskim. Ledwo uszedł z życiem po tym, gdy klient strzelnicy zamordował jego żonę. Tego samego dnia zaskakujące czynności w domu Chylińskiego podjęła policja. Jako pierwsza opisuje je „Rzeczpospolita".
Do morderstwa doszło 14 czerwca. Na prywatną strzelnicę małżeństwa Chylińskich przyszedł 23-latek, który już wcześniej strzelał tam w celach rekreacyjnych. – Poszedł z żoną oddać kilka strzałów. W tym czasie kosiłem trawę. Nagle widzę, że ktoś do mnie podbiega, mierzy z broni, mówi „ciebie też" i dwukrotnie naciska na spust. Do końca życia nie zapomnę jego zdziwienia, że broń nie wypaliła – relacjonuje Chyliński.
Opowiada, że udało mu się obezwładnić napastnika. – Od początku wiedziałem, że coś zrobił Kaśce. Liczyłem, że jest ranna, ale zmieniłem zdaniem, widząc kałużę krwi. Do dziś nie wiem, dlaczego żyję. Nie powinienem przeżyć. Broń miała zacięcie, choć używałem ją wiele lat i nigdy się nie zacięła – dodaje.
Na miejsce przyjechała policja, która zabrała Chylińskiego na przesłuchanie. Opowiada, że już podczas rozmowy z policyjnym psychologiem padały sugestie, by oddał całą broń, przechowywaną w prywatnym domu, oddalonym o 30 km od miejsca zbrodni. – Powiedziałem, że możemy to zrobić, ale nie od razu, bo przecież właśnie zabili mi żonę – opowiada.
Policjanci nie chcieli jednak czekać. Z relacji mężczyzny, który sam jest byłym policjantem, wynika, że z komendy wojewódzkiej zjechał się niemal cały wydział postępowań administracyjnych, a funkcjonariusze przez kilka godzin rekwirowali broń. Chyliński nie ukrywa, że posiadał około 200 sztuk broni, należącej do niego, żony i brata. Jak mówi, działania policji były dla niego traumą. – Do godz. 23 nie miałem możliwości umycia się z krwi żony. Policja zamknęła ulicę i nie mogli mnie odwiedzić bliscy – mówi.