Przypomnijmy. 16 lutego Maria Kiszczak, wdowa po zmarłym kilka miesięcy temu szefie komunistycznej bezpieki spotkała się z przedstawicielami IPN. Zasugerował im sprzedaż dokumentów męża za 90 tys. zł. Z naszych informacji wynika, że liczyła ona że szef IPN przeleje jej pieniądze na konto. Nawet chciała mu je podać. Miała stwierdzić, że wybrała IPN chociaż "mogła mogła pójść do Wałęsy, który za te dokumenty zapłaciłby 100 tys. zł."

Prezes IPN o wizycie Marii Kiszczak poinformował prokuratora. Jeszcze tego samego dnia do willi Kiszczakowej w Warszawie wszedł prokurator IPN w asyście uzbrojonych policjantów ze stołecznej policji. Śledczy obawiali się, iż w domu Kiszczaka może być broń, stąd szczególne środki ostrożności. Maria Kiszczak sama wydała dokumenty swojego męża. Formalnie więc prokurator nie przeprowadził w jej domu przeszukania. Nie skontrolował innych niż wskazane przez żonę po zmarłym generale pomieszczeń, nie szukał też skrytek.

Prokurator wyniósł z domu 6 pakietów dokumentów (4 zostały już przekazane do archiwum IPN, od wtorku kolejne materiały będą mogli oglądać dziennikarze i naukowcy). Najciekawsze były dwie teczki o tajnym współpracowniku SB o pseudonimie Bolek.

Już w dniu wejścia do domu Kiszczaka śledczy zdecydował o objęciu dyskretną ochroną policji domku letniskowego Kiszczaków na Mazurach. Chodziło o to, by nic z niego nie zginęło. Miejsce to zostało przeszukane przez policję 18 lutego. Nic wtedy nie znaleziono.