Obecna władza solidnie przesadziła, zwłaszcza w pierwotnej propozycji ministra Zbigniewa Ziobry, a po wecie prezydenta nieprzemyślanym wdrażaniem zmian, rozniecającym spór i bojkot reformy sądownictwa w takim wydaniu. Ostatnio PiS najwyraźniej stanął pod ścianą zarówno Brukseli i Luksemburga, jak i zbliżających się wyborów, i pewnie z tego powodu poważnie się cofnął.

Będzie za to zbierać cięgi od opozycji i części obywateli, nie zmienia to jednak faktu, że problem sądownictwa nierozwiązany przez całą III RP, nie zniknął. Lista jest długa: niewydolność i powolność orzekania, zbyt częsta bezduszność sądów, nieprzekonujące dyscyplinarki i o czym mniej się mówi – ogromne koszty sądownictwa, nieproporcjonalne do wydajności. Nie da się tego wytłumaczyć tym, że z sądu zwykle jeden na dwóch wychodzi przegrany, ani też rzekomo niską kulturą prawną obywateli.

To sądy powinny tak orzekać i uzasadniać wyroki, by uczciwy człowiek, nawet jeśli przegra, czuł respekt do sądowego werdyktu. To trudniejsze zadanie niż brylowanie na Twitterze i politykowanie, które na szczęście udziela się tylko garstce sędziów. To oni jednak w dużym stopniu budują obraz sądownictwa, a liczy się nie tylko, jak sądy działają, ale także, jak są postrzegane.

Poprawa sądownictwa jest zadaniem rządu. To on ma narzędzia: ustawy i pieniądze. Ale i sędziów – są zobowiązani nie tylko do solidnej pracy i przestrzegania etycznych standardów, ale także baczenia, by koledzy tych standardów przestrzegali. Jestem przekonany, że większość sędziów ich przestrzega.

Czytaj też: UE nie ustępuje w sprawie praworządności